„Lhûg
Nar”
Błąkanie
się po labiryncie, mrocznych, brudnych i naszpikowanych pułapkami
korytarzy nie należy do najprzyjemniejszych zajęć. Chłopcy
znaleźli się w dość nie ciekawej sytuacji. Mając naprawdę nie
za wiele czasu muszą dotrzeć do dziewczyn, które mogą mieć
wielkie kłopoty.
Tymczasem
w ciemnym lesie, znajdujemy palące się samotnie ognisko. Jego blask
rozświetlał, wszystko wokół. Jego Blask dawał dużo ciepła.
Ognisko to znajdowało się dokładnie w środku trójkąta, którego
wierzchołkami były bardzo wysokie drzewa. Ich koron nie było widać
z ziemi, gdyż wystawały One ponad połać lasu. Nagle po prawej
stronie drzew z mroku wyłoniły się trzy postacie. Były to trzy
dziewczyny ubrane w krótkie śnieżno biało bluzki, odkrywające
ich brzuszki, krótkie spódniczki, takie przed kolana. Na
nadgarstkach mają one niby bransoletki z apaszek.
Kiedy
postacie wyłoniły się jeszcze bardziej z cienia, to okazało się,
że te dziewczyny, są nam doskonale znane. Patrząc z góry, Kiazu
stała na górnym wierzchołku trójkąta. Jego lewym wierzchołkiem
była Diuna, A prawym Rina. W tym momencie można już było
doskonale dostrzec kolor spódniczek jak i „bransoletek”
dziewczyn. I tak kolejno u Kiazu były one czerwone, u Diuny zielone,
a u Riny niebieskie.
Ich
spojrzenia były puste, bez żadnego błysku światła, czy
czegokolwiek wskazującego na fakt,że ich oczy by żyły. Spokojnie
One jeszcze żyją. Kagomini zawładnęła ich umysłami i zrobiła z
nich swoje posłuszne marionetki.
Po
chwili po lewej stronie dziewczyn pojawiło się trzech
przestraszonych mężczyzn, bez koszulek i z wiązanymi z tyłu
rękoma. Dziewczyny wyglądały tak jakby doskonale wiedziały co
maja robić.
Nagle
dziewczyny położyły im na ramionach lewe ręce i zaczęły iść z
nimi w kierunku ogniska. (robią to pod melodie Clamad – Nil Se Iha
La). Zrobiły siedem kroków do przodu, następnie odwróciły ofiary
przodem do siebie, położyły im obie ręce na ramionach i
sprowadziły ich do klęczek. Następnie podczas chwilowego tańca
polegającego na oplataniu głowy ofiary rękoma, tak aby nie ich nie
dotknąć. Po chwili, szybkim i zręcznym ruchem lewej ręki zdjęły
apaszki z prawych rąk i zawiązały przerażonym mężczyzną oczy.
Następnie cofnęły się od nich tańcem, teraz są mniej więcej w
odległości trzech kroków od ofiar. Chwilowy taniec w miejscu i
ruszenie w lewą stronę, przechodząc o jedną ofiarę. Taniec,
który wykonywały podczas cofania się jak i przejścia o jedną
ofiarę w lewo, był bardzo płyny jak i swobodny. Dziewczyny były
świetnie zgrane, doskonale wiedziały co mają robić, wszystko to
co właśnie robiły wyglądało tak jakby ćwiczyły to od dobrych
paru lat. Blask ognia jako jedyne oświetlające je światło,
dodawał im bardzo wiele uroku jak i tajemniczości. Przestraszone
ofiary widziały jedynie lekki zarys ich postaci. Z sekundy na
sekundę ich serca biły coraz szybciej i czuli się coraz mniej
pewnie. Nagle poczuli zimne, mokre łaskotanie na lewych ramionach.
Takie dość mało przyjemne uczucie. Ich głowach kołatały się
najmroczniejsze wizje tego co One z nimi robią w tym momencie. W
rzeczywistości robiły malunki. Każda malowała farbą swój
symbol. (Koło każdej ofiary buła miseczka z farbą w kolorze
ubrania dziewczyny, która przyprowadzała ofiarę do ogniska, oraz
pędzel o dość cienkiej końcówce.) Przy drugim przejściu było
malowane prawie ramie mężczyzny. Kiedy nastąpiło ostanie
przejście to każda dziewczyna znalazła się przed tą ofiarą od
której zaczynała. Wtedy powstał malunek na brzuchu ofiary
przedstawiający symbol dziewczyny przyprowadzającej ofiarę.
Wyobraźcie sobie to przerażenie ofiar, które nie mają pojęcia co
się z nimi dzieje, a ich adrenalina coraz bardziej się podnosi. Po
ostatnim malunku dziewczyny cofają się od ofiar pól obrotem i
bardzo lekkim i swobodnym tańcem robią całe koło w lewą stronę.
Oddają tym samym swego rodzaju hołd wszystkim trzem ofiarom. Kiedy
powrócą na swoje miejsca, to chwile jeszcze potańczą przed nimi.
Następnie seksownym tanecznym krokiem ( wykonują w miarę drobne
kroczki, pełne wspaniałego i płynnego ruchu biodrami), podeszły
do ofiar i jednym szybkim ruchem zdjęły im opaski z oczu, które od
razu rzuciły na ziemię. Cofnęły się tańcem na mniej więcej
trzy kroki od ofiar i padły na kolana.
************
Tymczasem
Panowie, nadal zmagają się z trudami podziemia. Mroczne podziemia
nie były bardzo gościnne dla swoich gości. To jedno z najmniej
gościnnych miejsc w pałacu. W końcu nie ma co się dziwić.
Wybudowane zostały przez Królową Sunsha. Czyli jak na mroczne
podziemia są stosunkowo bardzo młode.
- Jak sądzicie ten rytuał jeszcze trwa? - Spytał Hachi.
- Mam nadzieje, że tak bo straciłem zupełnie poczucie czasu – odparł Otachi.
- A Ty Kurai jak myślisz? - rzekł Hachi.
- A żyjesz? - odparł.
Hachi
poklepał się po ciele, następnie dotknął klatki piersiowej w
miejscu gdzie jest serce. Posłuchał przez chwilę jego bicia i
stwierdził:
- Wychodzi na to, że tak.
- To rytuał jeszcze trwa – rzekł Kurai.
- Optymistyczne nie powiem xD – odparł Hachi.
Po
chwili maszerowania, panowie zauważyli, że robi się coraz
ciemniej. Z kroku na krok ubywało pochodni. Szli tak do momentu gdy
została już tylko jedna pochodnia. Doszli do granicy światła i
zatrzymali się. Maszerowanie po ciemku w nieznanym, tajemniczym i
mrocznym podziemiu nie jest dobrym pomysłem.
- To co robimy Panowie? - rzekł Otachi.
Na
to Hachi bez zawahania powiedział:
- To proste idziemy dalej...
Mówiąc
to zdobił kilka kroków do przodu. Kiedy przekroczył granice
światła i cienia, coś zaczęło zgrzytać. Nagle ze ścian
wyleciały włócznie. Część wyleciało z prawej, a cześć z
lewej strony. Kurai złapał Hachiego za ramię i mocno pociągnął
go do tyłu. Tuż przed nosem Hachiego przeleciały dwie strzały.
Kiedy tylko Hachi wrócił do światła, to ostrzelanie się
skończyło.
- O kurcze tego się nie spodziewałem – stwierdził Hachi
W
tym czasie Kurai machnął ręką na granicy światłocienia. Strzały
znów wystrzeliły.
- No to czas na dobrą obronę. - odparł Otachi.
- Nie. - powiedział Kurai.
- Dlaczego, przecież to parę marnych strzał, nie przebiją się przez naszą obronę. - odpowiedział mu Otachi.
- Po wyjściu z tego labiryntu czeka nas jeszcze poważna walka, marnowanie energii to bardzo głupi pomysł. - odparł Kurai.
- No w sumie to racja. - rzekł Otachi – To co robimy?
Otachi
nie uzyskał, odpowiedzi na to pytanie. Zaczęło się wielkie
rozglądanie się i szukanie wyjścia z sytuacji. Nagle Kurai wyjął
pochodnie z uchwytu i ruszył do przodu. Nic się nie stało.
- Hmmm … żadna strzała nie wystrzeliła. - stwierdził Otachi.
- No to mamy rozwiązanie – powiedział Hachi z uśmiechem na ustach.
Kurai
trzymał pochodnie wysoko aby dawała dużo światła. Dla
bezpieczeństwa szli jednak w niewielkich odległościach od siebie.
Bez problemu przeszli kilkanaście metrów. Nagle przed ich oczami
pojawiło się światło padające z jakby z prawej strony. Dzieliło
ich kilka metrów od niego.
Kiedy
podeszli bliżej to się okazało, że znaleźli tunel, oświetlony
tutel, a w nim schody na górę. Kurai poszedł przodem. Schody
wydawały się nie mieć końca. Nagle usłyszeli huk. Potem kolejny
i kolejny. Dźwięk dochodził zza nich. Odwrócili się więc i
zobaczyli, iż schody za nimi się rozpadają w bardzo szybkim
tempie. Nie zastanawiając się, czym prędzej pobiegli ku górze.
Kurai gdzieś po drodze wyrzucił pochodnie. Im szybciej biegli tym
bardziej im się wydawało, że schody się szybciej rozpadają.
- Patrzcie schody się kończą – stwierdził Otachi.
Nagle
wszyscy trzej wbiegli na gore. Tuż za Hachim spadł ostatni stopień.
Otachi i Hachi lekko się zmęczyli tym biegiem. Po chwili, gdy ich
oddechy się unormowały Hachi powiedział:
- O matko xD … trening „Boginek” przy tym wysiada.
- No – odparł Otachi..
Po
chwili zauważyli na ścianie napis. „Witamy
na trzecim piętrze piekła. Skoro jeszcze żyjesz, to najwyższa
pora spisać testament.”
- Optymizm przede wszystkim – skwitował Kurai.
************
Rytuał
„Lhûg Nar” nadal trwa. Kagomini zadbała o każdy
najdrobniejszy szczegół rytuału. Zorganizowała nawet oprawę
muzyczną, aby nadac większej wartości. (tańczą do melodii
Clannad – Alasdair MacColla) Dziewczyny „leżą” w pokłonie.
Kiedy się zaczynają słowa, podnoszą się szybkim ruchem.
Pozostając nadal na kolanach, przekręcają górną część ciała
raz w prawo a raz w lewo. Biodra pozostają cały czas w jednym
miejscu. Przy skręcie ich ciała unoszą się, wypychając troszkę
biodra ku przodowi. Kiedy ich ciała są proste robią opad pupą.
Ręce przy skręcie, są przy twarzy. Jak zaczyna się refren to
kiedy jest Chall eile to podnoszą ręce ku górze, a kiedy jest
chall a ho ro robią ukłon ku przodowi. I tak przez całą
piosenkę. Kiedy muzyka cichnie w trakcie to powracają do pozycji
wyjściowej z tego układu. Światło ogniska doskonale podkreśla
ich powabne kształty. Ich ofiary mają naprawę bardzo ciekawy
widok. Ich rozpuszczone włosy,świetnie oddają klimat. Wyglądają
bardzo majestatycznie pomimo tego,że tak naprawdę nie robią nic
nadzwyczajnego. Ofiary o dziwo się uspokoiły, były zafascynowane
patrząc na ten niezwykły widok. Dziewczyny tańczyły z wielką
gracją, mając w sobie bardzo wiele pasji.
Nieopodal
w cieniu stała Kagomini, obserwując bardzo uważnie cały rytuał.
Panowanie nad trzema dziewczynami, żeby odtańczyły cały rytuał
kosztuje ją sporo energii. Ale to opłacalny interes i demona
doskonale o tym wie. Jest gotowa na wszystko, aby rytuał doszedł do
końca.
************
- Już nie daleko- stwierdził z radością Hachi
- W sumie trochę za łatwo nam poszło – odparł Otachi.
W
podziemiach panował pól mrok, pełen ciepła. Część pochodni
nieopodal wejścia zgasła, być może się już wypaliła, a może
zdmuchnął je orzeźwiający wiaterek, który dało się poczuć.
Był bardzo przyjemny. I tak było widać wyjście, mieniące się w
blasku ognia, który wydawał się tańczyć na skałach. Znikał, a
następnie się pojawiał. Potem ciemność i blask pochodni zza
pleców bohaterów. Fascynujące jak piękna i spontaniczna mogła
być gra światła. Obserwując to, miało się wrażenie, że świat
nie istnieje. Nic się nie liczy. Można „zapomnieć o Bożym
świecie” rozkoszując się tańcem blasku ciepłego ognia. Chciało
się tu zostać już na zawsze. Można powiedzieć, że dla nich to
był koniec utrapienia. Hachi z Otachim rozkoszowali się tą
błogością, tracąc przy tym czujność. Dla nich liczyło się już
tylko to, że za parę metrów jest wyjście. Już za chwilę
opuszczą mury tych niegościnnych podziemi. Jeszcze tylko kawałek i
będzie po wszystkim. Jeszcze parę metrów i … W tym momencie,
znienacka przed nimi pojawił się Hedertos, cień sługa Kagomini.
(Ostatni „żywy” cień.) A cała magia prysła. To samo miejsce,
tyle że z Cieniem, przerodziło się w niespokojne miejsce pełne
mroku i grozy. Już nie było ukojenia, pojawił się ból i
cierpienie. Wiatr wiał o wiele mocniej, nosząc ze sobą piach i
drobne kamienie. Ogień już nie był taki spokojny, jego taniec
nabrał złowieszczego tępa. Pojawiał się i znikał, tak jakby
ktoś go gonił. Cały spokój odszedł.
- Musiałeś wykrakać, Matole!- rzekł Hachi niezadowolonym głosem.
- Ej, Ty wszystko popsułeś. - powiedział pretensjonalnie Otachi do Cienia.
Cień
uśmiechnął się złowrogo. Powiało mrokiem i chłodem.
- Witam, cała przyjemność po mojej stronie. - powiedział radośnie Cień, po czym stwierdził złośliwie - Kogo my tu mamy. Kurai jeszcze Ci mało, po ostatnim razie?
- Tym razem nie jest sam – odparł Otachi.
- Ha ha ha ha ha – roześmiał się Hedertos, a następnie powiedział - Dzieciaku to mnie rozbawiłeś, nie dość, że jestem dużo silniejszy od was, to jeszcze w lochach mam nad wami przewagę. Nigdy mnie nie pokonacie, a moja Pani dokończy rytuał. HA HA HA HA …
- Jeżeli nie spróbujemy cię pokonać to nie dowiemy się na pewno, dlatego myślę, że warto spróbować – odparł Kurai i przyjął pozycję gotowości do walki.
Nagle
stało się coś dziwnego w podziemnym korytarzu pojawiła się mgła,
a powietrze jakby zamarło. Mgła zgęstniała, wydawało się jakby
zmieniała swoją konsystencję w mleko. Ta gęsta mgła opada coraz
niżej i niżej. Wkrótce zrobiło się zupełnie głucho. Widać już
jedynie niewyraźne, blade zarysy postaci. Wraz z mglą przyszedł
chłód, ale o dziwo powietrze orzeźwia tym swoim chłodem. Podczas
oddechu czuć jak zimne powietrze przenika aż do płuc, schładzając
je bezlitośnie. Często takie mgły bywają w górach, kiedy
dochodzi do ochłodzenia się wilgotnego powietrza. Takie zjawisko
nie powinno wystąpić w podziemnych lochach, a jednak. Ogień stał
się nie widoczny. Miało się wrażenie jakby wszystkie pochodnie
wewnątrz tunelu zgasły.
- Co się dzieje? – spytał Hachi
- W takim miejscu nie powinno być mgły – odparł Otachi.
- To musi być jakaś dobra iluzja – rzekł Hachi.
- Mylisz się drogi chłopcze – odparł chłodnym głosem Cień. - To nie iluzja, wszystko co tu jest, jest tak samo prawdziwe jak Ty.
************
Tymczasem
w pałacu przygotowania do przyjazdu Ambasadora z Iniveen, były już
zapięte na ostatni guzik. Wszyscy z niecierpliwością i w pełnej
gotowości czekali na przyjazd tej ważnej osobistości. Królowa
stała na balkonie, w północnej części pałacu. Patrzyła w
niebo. Była ubrana w swoje najlepsze szaty, w ręku trzymała swoje
berło. Wypolerowane i błyszczące jak nigdy dotąd. Czerwona róża
w środku niego, nigdy nie wyglądała zacniej. A niby planety wokół
niej nigdy nie świeciły wspanialszym blaskiem. Wspaniałe, każdy
kto by się temu przyglądał, był by pod wielkim wrażeniem, tego
niecodziennego widoku. Po chwili Berło rozbłysło, a róża zaczęła
płonąć. Wyglądało to tak jakby słonce rozbłysło na nowo
blaskiem w środku jakieś galaktyki. Berło to zawsze przypominało
taką mała galaktykę z wyglądu, ale teraz wyglądało tak jakby ta
mała galaktyka narodziła się na nowo. Przecudna błyskotka pełna
czaru i uroku. Nie jedna kobieta, chciałaby chociaż potrzymać coś
tak pięknego, a co dopiero mieć je na własność.
Nagle
Królowa spojrzała na swoje wspaniałe berło. Po chwili
powiedziała:
- Lhûg Nar nadal trwa, oby się skończył przed przyjazdem Ambasadora. Dzięki temu, ugoszczę Ambasadora wspaniałym przedstawieniem, a Mrok zginie. HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA.
************
- Ten Cień zaczyna mnie poważnie denerwować – powiedział Hachi.
- Nasze ataki nie robią na nim wrażenia. Lenistwo nie wyszło nam na dobre - Odparł Otachi.
- Moja kamienna osłona, niedługo zostanie przełamana- narzekał Hachi
- Musimy coś szybko wymyślić, albo będzie już po nas – wtrącił Otachi.
Zaiste
Panowie byli w dość nie ciekawej sytuacji, byli schowani za
kamienna osłoną, na którą ciągle napierał Hedetos. Ataki
Hachiego i Otachiego nie dawały żadnego rezultatu. Były jedynie
dobrą osłoną przed atakami Cienia. Kurai do tej pory jedynie
unikał ataków cienia. To było dość dziwne. Hachi i Otachi robili
wszystko aby pokonać przeciwnika, przez to było już trochę
zmęczeni, a Kurai nie robił nic. Wyglądało to tak jakby miał tę
walkę w głębokim poważaniu. Nagle Kurai spytał:
- Otachi, jesteś wstanie wytworzyć kule abyście się w niej obaj zmieścili i na tyle silną aby wytrzymała atak?
- Myślę, że tak ale nie mam pojęcia jak by wzmocnić moją kulą aby mieć pewność – odparł Otachi. - A co? - spytał pośpiesznie.
- Zaraz chwila – wtrącił się Hachi. - Do tej pory nic nie roiłeś i nadal masz zamiar nic nie robić!!
W
tym momencie Hachi rzucił się z pięściami na Kurai'a. Ten się
tylko uchylił od jego ciosu a następnie przyparł go do muru i
powiedział:
- Jeśli nie chcesz aby rytuał się skończył, to zawrzyj dziób, daj mi dokończyć i rób co mówię!
- Niby po co?! - odpyskował Hachi.
- Jeśli nie zrobisz tego co powiem, to zginiesz Ty, Twój jedyny Brat i Twoje trzy siostry. Wszystko co kochasz obróci się w pył. - odpowiedział spokojnie Kurai.
Hachi,
przez chwilę popatrzył na Kurai'a. Coś w głębi jego serca mówiło
mu, że to co mówi Kurai to prawda. Jeśli nic nie zrobią, wszystko
co jest dla nich cenne zniknie z powierzchni ziemi. Uspokoił się, a
Kurai go puścił. W tym momencie Hachi wyciągnął rękę do
Kurai'a i powiedział:
- Dobra to jaki masz plan?
Kurai,
uścisnął mu dłoń i spytał się:
- Jesteś wstanie otoczyć kulę Otachiego czymś w rodzaju okopu, będą w środku?
- No to nie powinno być trudne – odparł Hachi.
Tymczasem,
po drugiej stronie ziemnej tarczy Hedertos, denerwował się coraz
bardziej.
- Wy nędzne tchórze! Najpierw denerwujecie, a potem chowacie się jak te karaluchy po kątach, mi to na rękę cykory jedne! Wyłaźcie i walczcie jak mężczyźni!
Cień
był tak mocno zdenerwowany, że nie zdawał już sobie sprawy z
tego, że ta sytuacja w gruncie rzeczy działała na jego korzyść.
Tak to jest kiedy nerwy biorą górę nad rozumem. Nagle ziemna
ochrona rozpadła się w drobny mak. Rozpadając się wywołała
strasznie dużo „dymu”. W rzeczywistości były to gęste tumany
kurzu, które skutecznie ograniczyły pole widzenia. Nie minęła
chwila, kiedy rozbłysły, niczym błyskawice rozświetlające
zachmurzone burzowe niebo. Cień wydawał się być zszokowany. Nie
minęła nawet chwila kiedy całe pomieszczenie rozbłysło jasnym
biało-żółtym blaskiem. Miało się wrażenie, iż czas się
zatrzymał w miejscu. Nagle blask przeciął piorun, niczym ostry,
wielki miecz. Wyglądało to tak, jakby wielki olbrzym przeciął
całą poświatę swoim wielkim dwuręcznym mieczem. Blask popękał
tak jakby uderzone w niego bardzo wielką siłą. Cały ten „pokaz”
trwał ułamki sekund.
- AAAAaaaaaaaaaaaaaa …
W
tym momencie tumany kurzu prawie opadły. Okazało się, że Kurai
postawił wszystko na jedną kartę. To co się wydarzyło było
bardzo silnym atakiem, wymierzonym w Hedertosa. Kiedy już cały kurz
opadł okazało się, że ostatni cień Kagomini przestał właśnie
istnieć. W miejscu gdzie stał nie pozostała po nim nawet kupka
prochu. Po przeciwnej stronie była wielka kula otoczona głębokimi
rowami w ziemi z wirującym wiatrem. Można powiedzieć, że to był
taki domowy tor dla pioruna i bardzo skuteczna obrona przed atakiem
naszego pioruna kulistego. Ziemia i powietrze doskonale okalają
pioruny, gdyż piorun wnika w ziemię, i rozchodzi się, a powietrze
stanowi dla niego barierę. Na pioruny Kurai'a to by raczej nie
wystarczyło, dlatego Panowie dodatkowo schronili się w kuli
stworzonej przez Otachiego. I dobrze,że to zrobili. Kiedy zrobiło
się zupełnie spokojnie cała obrona znikła, a Hahi powiedział:
- No jestem pod wrażeniem, nie sądziłem że to się powiedzie.
- Kurai jak Ci się udało wywołać tak potężny atak, nie będąc w pełni sił? - zapytał Otachi.
- Nie czas na pogaduszki, rytuał może się niebawem skończyć – odparł Kurai, po czym pobiegł w kierunku wyjścia.
Pozostali
panowie popatrzyli na siebie i pobiegli czym prędzej za nim. Kiedy
tylko wybiegli z lochów ich oczom ukazał się wielki, ciemny, gęsty
i mroczny las. Było w nim tak ciemno jakby była już głęboka
bezgwiezdna noc, ciemna jakby ktoś na niebo wylał cały kałamarz
atramentu. Po prawej stronie od wyjścia z jaskini, dało się
zobaczyć mieniące się światło, nie było ono wystarczająco
mocne, by oświetlić ciemne konary przy bohaterach. Iskrzyło się
jedynie w oddali zabarwiając mgłę na kolor zimnego złota. Miało
się wrażenie, że las jest nadal częścią jakieś wielkiej
jaskini, a konary drzew były jedynie podporami podtrzymującymi
strop.
Z
tamtego kierunku było słychać również muzyką, (Clannad - A
Mhuirnin O) niesioną przez echo. Czasem miało się wrażenie, że
otacza ona ich ze wszystkich stron. Ta muzyka była dobrym znakiem,
rytuał Lhûg Nar jeszcze trwał.
- Co to muzyka w lesie? - zdziwił się Otachi.
- To część rytuału Lhûg Nar – odparł Kurai.
- A to luz, nie ma co się spieszyć – rzekł z radością Hachi.
Kurai
wsłuchał się w muzykę, po chwili stwierdził:
- Mylisz się rytuał już się kończy. Musimy się bardzo spieszyć!
Po
tych słowach wystrzelił jak z procy w kierunku blasku. Pozostali
bohaterowie bez zawahania ruszyli za nim. Muzyka jeszcze trwała, ale
nie ubłaganie leciała dalej, a wraz z nią był nie lada wyścig z
czasem. Muzyka którą słyszeli była ostatnią, którą chcieliby
usłyszeć. Razem z tą muzyką praktycznie kończy się rytuał. Im
byli bliżej źródła światła tym mieli wrażenie, iż szybciej
biegną. Po chwili ich oczom ukazało się ognisko, pełne blasku i
namiętności. Sprawiało ono wrażenie, że żyje własnym życiem i
jest tak silne i potężne, iż nie da go się zgasić. Na pierwszy
rzut oka to było samotne ognisko w lesie. Kiedy podbiegli jeszcze
bliżej to zobaczyli trzech związanych mężczyzn, którzy z jednej
strony sprawiali wrażenie sparaliżowanych strachem, a z drugiej
zafascynowanych tym co się dzieje. W odległości około 5-6 kroków
przed nimi znajdowały się dziewczyny. Poruszały one faliście i
seksownie biodrami. Widziane w tym pół mroku wyglądały bardzo
tajemniczo i podniecająco.
(Bhfearr
i bhfad a bheith cinnte do
Níor
ghlac sé i bhfad gur bhris sé mo chroí sa
A
leoga ní seo mo scéilín ó
(A
mhuirnín ó an dtiocfaidh tú na bhaile
A
mhuirnín ó an dtiocfaidh tú liom
A
mhuirnín ó an dtiocfaidh tú na bhaile
A
mhuirnín ó x5)
W
tym momencie nasze bohaterki wyjęły sztylety zza pasków sztylety.
Wspaniale odbijały one blask z ogniska. Były doskonałym
dopełnieniem widzianego obrazu. Sprawiały wrażenie takich złoto
miedzianych blaszek, doskonale współgrających z blaskiem ognia.
Ruszyły ruszając biodrami ku ofiarom. Zbliżały się do nich w
rytm muzyki.
- Hahahaha już prawie koniec jeszcze chwila i będzie koniec – mówiła pełna radości Kagomini.
Nagle
demonie zrobiło się ciemno przed oczami. Po chwili wszystko zaczęło
wirować. Kagomini poczuła się jak we wnętrzu pralki podczas
wirowania. Okazuje się, że Otachi zamkną ją w wielkiej kuli, w
której wywołał tornado. Dołączył się do tego Hachi i wypchał
kulę Otachiego piachem. Dziewczyny przystawiły ofiarom sztylety to
gardeł. Nastała chwila niepewności. Jeśli, nasze bohaterki
chociaż drasną swoje ofiary, to rytuał będzie zakończony.
Chłopcy wzmocnili atak.
Demona nie dość, że
zmagała się z tornadem, to jeszcze co chwile trafiała na piasek i
kamienie, które raniły jej ciało, oraz jej bezcenne lustro
zawieszone na szyi. Po niedługim czasie lustro rozbiło się w
drobny mak. Dało się usłyszeć brzdęk pękającego szkła,oraz
przeraźliwy i przeszywający krzyk, a muzyka ucichła. Wszystko w
około zamarło. Przeszywająca cisza, ta niepewność. Ta ciężka
atmosfera praktycznie zmroziła krew w żyłach bohaterów. Nagle
wszystkie trzy sztylety znikły, a dziewczyny bezwładnie poleciały
na ziemie. W tym momencie nie wiadomo skąd pojawił się Kurai,
który złapał Rinę i położył ją na ziemi, to samo zrobił z
Kiazu i Diuną. Kiedy wszystkie już leżały na ziemi, do ogniska
dobiegli pozostali panowie. Podnieśli sztylety i uważnie je
obejrzeli.
- Czysty -krzyknął Hachi
- Mój też – stwierdził Otachi.
- Wszystkie są czyste, rytuał został w porę przerwany - stwierdził z ulgą Kurai.
Po
chwili przecięli więzy krępująca ofiary. Wszystkie trzy niedoszłe
ofiary nieprzytomnie opadły na ziemie.
- Uffff … udało nam się – powiedział z wielką radością Otachi.
- No … - skwitował równie szczęśliwy Hachi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz