„Ankara
– Ambasador z Iniveen”
W
lesie, ognisko nadal świeciło swym wspaniałym blaskiem, jednak
miało się wrażenie, iż las się rozjaśnił. Nie wydawał się
już tak bardzo mroczny. Zdawało się, że wszystkie problemy nagle
odeszły i już nigdy nie powrócą.
Po
chwili nasi panowie przecięli więzy krępujące ofiary. Wszystkie
trzy niedoszłe ofiary nieprzytomnie opadły na ziemie. Hachi i
Otachi usiedli na ziemi i z radością oznajmili, że to nareszcie
koniec.
Nagle
ziemia zaczęła się ruszać, po chwili ziemia wokoło bohaterów
zaczęła opadać. Spod ziemi wyrosła cała armia dziwnych
wojowników. Mieli na sobie czarne szaty, zakrywające im twarz,
włosy i resztę ciała. Wyglądali niczym wojownicy ninja. Miało
się dziwne wrażenie, iż nie są oni ludźmi. Biła od nich dziwna
złowroga aura. Powietrze zrobiło się chłodne,jakby temperatura
nagle znacznie spadła. Czuło się nadejście śmierci.
Od
razu jak się tylko pojawili to zaatakowali. Byli bezszelestni i
szybcy. Zwykłe oko nie nadążało za ich ruchami. Tajemniczy
przybysze nie należą do łatwych przeciwników. Kiedy przypuścili
pierwszy atak, to okazało się, że atakują tylko Kurai'a. Wydawało
się, że reszty bohaterów nie widzą.
Było
ich tak wielu, że nawet szybki Kurai miał problemy aby unikać
wszystkich ciosów. Kilka razy został draśnięty tu i ówdzie. Były
to niewielkie płytkie ranki. Choć czasem najeźdźcy mieli okazję
do głębszych cięć. Jednak nie korzystali z nich. Tak jakby ich
celem nie było unicestwienie białowłosego bohatera, ale coś
zupełnie innego.
Hachi
i Otachi długo się temu bezczynnie nie przyglądali. Chcąc pomóc
koledze w opałach zaatakowali. Tajemniczy napastnicy bez żadnego
problemu unikali ich ciosów. Ta nierówna walka była jak
przeznaczenie, którego nie da się uniknąć.
Nagle
cały las stał się jeszcze bardziej mroczniejszy niż przed
ostatnio. Drzewa były niespokojne. Prawie kładły się na ziemie.
Gięły się za sprawą bardzo silnego wiatru jaki się
niespodziewanie zerwał. Dziwni napastnicy nagle zaniechali jakiego
kol wiek ataku. Stali jak słupy soli i nawet nie drgnęli. Ich
ubrania falowały na wietrze, miejscami się rozszarpując, a
właściwie to ciąć. Na ich stojach pojawiały się ślady jakby po
cięciach mieczem, nożem czy inna biała bronią.
- No brawo Otachi, nie wiedziałem, że tak potrafisz. - Stwierdził z zazdrością Hachi.
- Ale to nie ja … - odparł Otachi.
W
tym momencie, pojawiły się wyładowania elektryczne, a panowie
spojrzeli w kierunku Kurai'a. Stał on niedaleko nich, w lekkim
rozkroku, za ugiętymi jego rękoma skrywała się jego głowa. Było
widać jedynie włosy, które były uniesione ku górze. Po chwili
Kurai opuścił nieco ręce, były teraz wyprostowane i skierowane ku
dołowi. Wyładowania elektryczne znacznie urosły na sile. Las
ciemniał z minuty na minutę. Z ciemnego granatu przechodziło w
zabarwioną na niebiesko czerń. Jedyne źródło światła, ognisko
zostało zdmuchnięte przez wiatr. Okolica była tak mroczna, iż
trudno było dojrzeć zarysy oddalonych o kilkanaście metrów drzew,
a co gorsza napastników. Na wzroku póki co nie dało się polegać.
Pozostał słuch i instynkt. Gdy oczy przyzwyczaiły się do tego
skromnego zakresu światła, las rozświetliło piekło.
- Kurcze, Chłopak musiał się nieźle zdenerwować – stwierdził Otachi.
- Noooo …. - odparł Hachi.
Rozpętała
się straszliwa burza. Intensywne białe światło, wydawało się
pulsować. Natomiast wszystkie ruchy sprawiały wrażenie
spowolnionych, chociaż były one wykonywane z normalna szybkością.
W tym momencie jedynym blaskiem były wyładowania, które
rozświetlały wszystko w około. Towarzyszył temu przerażający,
rozrywający huk, który sprawiał wrażenie, jakby miało ich zaraz
zaatakować samo niebo. Oczy Kurai'a zrobiły się białe, a całe
jego ciało otoczyła jakby wielka elektryczna kula. Pioruny biły
jak oszalałe, grzmiało tak, że aż się ziemia trzęsła. Mroczne
światło rodziło uczucie, jakby cały las się palił. Nie było
deszczu. Czuło się niewiarygodny szacunek do tej nieokiełznanej
siły. Hachi i Otachi odruchowo skulili się pełni pokorny przed
siłami „natury”. Ten wspaniały i przerażający pokaz siły,
nagle obudził niczego nieświadome dziewczyny. Początkowo nic do
nich nie docierało. Nagle przeszył je straszliwy huk, a ich oczom
pokazał się niesamowity i straszny zarazem pokaz błyskawic i
piorunów.
- Gdzie ja …. o matko co się dzieje!? …. - stwierdziła z przerażeniem Kiazu.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa ….
Przeraźliwy
krzyk Riny, która panicznie boi się burzy, był praktycznie ledwo
co słyszalny. Dziewczyny, które siedziały koło niej, z ledwością
ją usłyszały. Nic dziwnego. Burza rosła na sile z każdą minutą.
Miało się wrażenie, że im bardziej burza szalała tym mniej
przeciwników było już do pokonania. Była to racja. Przeciwnicy
znikali jeden po drugim od uderzeń pioruna. Kurai sobie świetnie
radził. Jego burza osiągnęła już tak wielki poziom, że nie
tylko Rina trzęsła się jak galareta, ale i reszta bohaterów.
Pośród tego zamieszania Hachi i Otachi zachowali jedynie trzeźwe
myślenie. Utrzymywali obronę chroniącą zarówno ich jak i
dziewczyny. Ziemna zapora Hachiego skutecznie zasłaniała im pole
walki. Wielka zamknięta ziemno-kamienna kula, wypełniona lekkim
wiatrem Otachiego jest doskonałą obroną, przeciwko burzy. Nagle
wszystkich ogarnęło uczucie, że burza słabnie w zastraszającym
tempie. Pierwsza myśl, że to już koniec ten walki. Przypadkowe
ataki na kulę, nie były już tak silne jak jeszcze przed chwilą.
Burza cichła. Z każdą sekundą robiło się coraz spokojniej.
Kiedy zapora opadła, ich oczom ukazał się bardzo zmęczony Kurai
na pustej przestrzeni. Nie było tam tych dziwnych wojowników, a
gdzie nie gdzie pozostały jeszcze rosnące drzewa. Mroczny las,
przerodził się w polane z samotnymi drzewami. Patrząc na Kurai'a
uświadomili sobie, że jeszcze nie widzieli go w takim stanie. Ma
ciężki sapiący oddech, który sprawia wrażenie, że z trudem
łapie już powietrze. Wygląda tak, jakby nie miał już siły na
nic. Nie minęła chwila jak pojawiło się dwóch wojowników. To na
pewno byli jedni z tych co przed chwilą przypuścili atak. Napadli
oni na Kurai'a od tyłu i przycisnęli go do ziemi.
- Ej Wy zostawcie GO!!!!! - Krzyknął Otachi.
W
tym momencie reszta bohaterów wystrzeliła jak z procy, w kierunku
wojowników. Nagle dziwni bandyci znikli wraz z Kurai'em.
- NIEEEEEEEEEEE …. - krzyknęła Rina, która opadła na ziemie i cisnęła pięścią o podłoże.
- Co to za jedni? Co my tu w ogóle robimy? - spytała Diuna z ciekawością i niedowierzaniem.
- To długa historia – Odparł Hachi.
- Kagomini, zawładnęła Wami i zmusiła do jakiegoś dziwnego rytuału. - rzekł Otachi
- A Ci kolesie to kto? - dopytywała się Kiazu.
- To Ohtar Gurth.- powiedział tajemniczy lecz znajomy głos.
- Kto to powiedział? - spytała Diuna.
W
tym momencie, przed nimi pojawiła się znajoma postać od której
się to wszystko zaczęło. Boginka Miryoku, zaszczyciła ich swoją
obecnością. Nasza paczka ucieszyła się na jej widok.
- Witaj Miryoku, kim są Ci Ohtar Gurth? - spytała z szacunkiem Rina.
- To doskonale wytrenowani skrytobójcy i płatni najemnicy. Pracują zwykle na usługach tego kto da więcej. Bez wahania wypełniają nawet najstraszliwsze rozkazy. Nie wiedzą co to litość i strach. Nie pochodzą z Tochi Neko. Nie zawsze zabijają. Wszystko zależy od osoby która aktualnie im płaci. - odparła Miryoku, swoim słodkim głosikiem.
- Czyli pojmanie Kurai'a było ich zadaniem.- rzekła Rina.
- To dlatego nie zwracali na Nas większej uwagi. Nie byliśmy celem ich misji więc nie byliśmy dla nich godni uwagi. - wydedukował Otachi.
- Dokładnie tak, moi mali. - odpowiedziała Miryoku.
- Gdzie go zabrali? - spytała znienacka Kiazu .
- Pewnie do tego kto im zlecił to zadanie. - odparła spokojnie Boginka.
- Zaraz chwila, coś mi tu nie gra -stwierdził Hachi. - Jak im się udało pojmać Kurai'a, przecież ten facet nie jest taki słaby, aby byle kto go mógł porwać.
- Nie był w pełni sił … – wtrąciła się Rina.
- Dziecko, masz racje to na pewno był jeden z czynników. Kurai nie odzyskał jeszcze wszystkich sił po swoich ostatnich walkach. Nie mądre stworzenie zużyło bardzo wielkie pokłady energii, broniąc się przed nieuniknionym. Ale to i tak byłoby za słabe aby powalić go na ziemie. Gdyby był w pełni sił, i wszystko byłoby dobrze to te łotrzyki nie dały bu mu rady. - odparła Kamisama Miryoku.
Po
tych słowach, znikła równie tajemniczo jak się pojawiła. Za
każdym razem jak się pojawia towarzyszy jej bardzo przyjazna
atmosfera, pełna ciepła. Zrodziła jednak w sercach bohaterów
swego rodzaju niepewność. Kurai nigdy nie należał do łatwych
przeciwników, a skoro został pokonany, to oznacza, że albo tamci
dwaj są silniejsi od niego, albo coś tu jest nie tak. W obydwu
przypadkach trzeba się mieć na baczności. Bohaterowie mieli nie
odparte wrażenie, że to wszystko to jakaś patowa sytuacja. Panowie
nerwowo chodzili po okolicy kopiąc kamienie i wyżywając się na
połamanych drzewach. Byli wściekli. Dziewczyny bardziej się
zastanawiały nad tym co teraz zrobić. Siedziały z niecierpliwione
na ziemi. Po głowach naszych bohaterów, krążyło tysiące myśli
na sekundę. Musieli szybko coś wymyślić, ale mętlik w głowie,
przysłaniał im racjonalne myślenie.
- Zabrali go do tego kto ich wynajął.... kto by był na tyle szalony? … - zastanawiała się Diuna.
Zapadła
cisza, przerywana jedynie przez lekki wiatr wiejący po polanie.
Nagle wszystkich przeszyła pewna przeraźliwa myśl, kto może za
tym wszystkim stać. Dostali nagłego olśnienia. Ciekawe czy
trafnego?
************
Tymczasem
w pałacu, wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Wszyscy
oczekują, Ambasadora, siedząc jak na szpilkach. Królowa siedziała
dumnie w sali tronowej w pięknej bogato zdobionej białej sukni.
Jest ona bez ramiączek, i podkreśla figurę królowej. W części
torsowej ma wyhaftowany kwiatowy motyw w kolorze piaskowego złota,
mieniący się jak wspaniały piasek na czystej tropikalnej plaży.
Dając tym samym wspaniały blask. Na biodrach znajduje się kremowa
zapaska, z kwiatowym zapięciem na wysokości pępka. Zaraz za
zapaską jej suknia stopniowo się rozszerzała i stawała się tym
samym coraz luźniejsza, sięga aż do ziemi. Wyglądała w niej
przepięknie. Włosy miała upięte w dostojnego koka, a jej berło
było wspaniale wypolerowane. Siedzący obok król San nie ujmował
jej blasku. Ma na sobie w miarę dopasowane do ciała białe spodnie,
wspaniały gruby pas zdobiony identycznym motywem jak część
torsowa u Królowej. Motyw roślinny jest koloru piaskowego złota a
cały pas jest w kremowy. Do tego ma luźną koszulę z długim
rękawem w kolorze białym, a na to wszystko ma zarzucony coś w
rodzaju płaszcza bez rękawów, sięgającym prawie do ziemi. Ten
płaszcz, kolorystycznie jest dokładnie taki sam jak pas Króla, z
identycznymi zdobieniami.
Cała
komnata była bardzo dobrze oświetlona. Dzięki temu biel ubrań
pary królewskiej świeciła anielskim blaskiem. Jakby ktoś nie znał
królowej, mógłby pomyśleć, że jest ona aniołem stąpającym po
ziemi. Blaski bijący od nich dawał dużo wspaniałego ciepła i
pokoju. To jest zupełnie inne oblicze królowej i jej męża.
Od
wejścia, był rozwinięta wspaniały czerwony dywan, otoczony
neczańską armią w ich wyjściowych mundurach. Amis i Moyoshi też
tam byli. Cała armia, stojąca w sali, prezentuje się doskonale.
Ich ciemne stroje wspaniale pasują do oblicza królewskiej pary jak
i klimaty panującego w komnacie. Wszystko tworzy doskonałą,dostojną
całość, pełną klasy.
Nagle,
obok królowej pojawił się czarna postać, która wyszeptała jej
coś na ucho. Królowa uśmiechnęła się i powiedziała:
- Doskonale wszystko idzie po mojej myśli. Pamiętaliście o Kahm Meh-Nehl?
- Tak Pani. - odparł chłodny, tajemniczy głos, bez żadnych emocji.
- Wyśmienicie. - odpowiedziała Sansha i wybuchła złowrogim śmiechem – Buahahaha.
************
Po
lesie rozchodzi się dziwne i głośne sapanie , miało się
wrażenie, że zbliża się stado dużych, zmęczonych jakby psów.
Ich sapanie przypomina jakby zbliżającą się z oddali starą
lokomotywę. Z każdą chwilą, miało się wrażenie, że są coraz
bliżej. A sapanie nie brzmiało bynajmniej przyjaźnie.
- Nie no co tym razem? - powiedziała Diuna.
- To sapanie nie wróży nic dobrego. - odparł Hachi.
- Nie może być tak źle. To brzmi jak coś psowatego. – powiedziała z uśmiechem Rina.
- A jeśli to inna bestia? - odparł z przerażeniem Otachi.
- To trzeba będzie walczyć! - odpowiedziała z determinacją Kiazu.
Po
chwili odgłosy były już bardzo blisko. Coraz bardziej dało się
również usłyszeć niesamowity turkot łap po nawierzchni, łamane
gałęzie potęgowały niepewność. Coś naprawdę dużego zbliżało
się do naszych bohaterów w szybkim tempie.
Nagle
ich oczom ukazały się pięć wielkich psów. Były bardzo kudłate
z potężnymi łapami. Tak wielkich psów żadne z nich jeszcze nie
widziało. Po dokładniejszym przyjrzeniu się kiedy podbiegły
jeszcze bliżej, okazuje się, że te psy są wielkości koni. Robią
naprawdę wielkie i oszałamiające wrażenie. Nagle psy się
zatrzymały i okazało się, że jadą na nich jacyś ludzie. Czterej
jeźdźcy byli w lśniących pełnych zbrojach, które wspaniale
odbijały promienie słoneczne. Są tak wspaniale wypolerowane i
zadbane, że praktycznie oślepiają swym blaskiem. Pośrodku nich
jechał młodzieniec ubrany na biało, o bardzo jasnych włosach z
czarnymi końcówkami, spiętych w kucyka. Ma niezwykle delikatną
twarz, wręcz o kobiecej urodzie. Jego jasno brązowe oczy, wydawały
się być bardzo przyjazne.
- CO TO DO DIABŁA JEST!? - wrzasnął Hachi.
- To tylko małe Inuma – odparł nieznajomy młodzieniec.
- Acha to są małe? - spytała z ironią Diuna.
- Tak, one mają jedynie dwa metry w kłębie,a dorastają nawet do 3.20m - odparła cierpliwie nieznana postać.
- A co to oznacza że w kłębie mają tyle? - spytał z zaciekawieniem Otachi.
- Wysokość w kłębie to pionowy rozmiar zwierzęcia czworonożnego liczony od poziomu ziemi do najwyższego punktu tułowia, położonego na szczycie łopatek. - odparła Rina. - Przepraszam... a tak właściwie kim jesteś?
Nieznajoma
postać uśmiechnęła się przyjaźnie. Kiazu w tym samym czasie
stała jak wryta. Była zauroczona, nieznajomym do tego stopnia, że
nie była się w stanie ruszyć. Po chwili nieznajomy powiedział:
- A właśnie gdzie moje maniery. Jestem Anki, miło mi was poznać.
W
tym momencie Kiazu rzuciła mu się na szyje, mocno się przytuliła
do niego, promiennie się uśmiechnęła i powiedziała:
- Cześć przystojniaczku, ja jestem Kiazu.
- A ja jestem Diuna, a ta druga dziewczyna to Rina. Kolega obok niej to Otachi a ten drugi to Hachi. - dopowiedziała Diuna z lekką niechęcią.
- Hmm... Anki, Inuma są szybkie i wytrzymałe? - spytała Rina.
- Tak, są bardzo szybkie,a ich wytrzymałość jest znana na całym wszechświecie. - powiedział z uśmiechem Anki.
- Ej … Rina nie mamy czasu na pogaduszki nie pamiętasz? - skarcił Hachi.
- Pamiętam o tym. - powiedziała Rina, dodając. - Anki czy mógłbyś nas podrzucić do neczańskiego pałacu?
- W sumie to mi po drodze, podwiozę Was ale, pod jednym warunkiem. Opowiecie mi co się tutaj stało? Zgadzacie się? -powiedział Anki, dodając. - oczywiście już po drodze.
- OK – odpowiedziała mu Diuna.
Wszyscy
dosiedli Inuma. Na każdym psie siedziały już po dwie osoby.
Ruszyli galopem do pałacu, a nasi bohaterowie zaczęli opowieść co
się tu właściwie stało. Opowiadali pełni emocji, czasem
przekrzykując się nawzajem. Anki z niebywałą cierpliwością
słuchał bardzo uważnie, tego co mówią. Inuma gnały z
niesamowitą szybkością, pomimo swej wielkiej masy rzeczywiście
były szybkie. Po nie długiej chwili byli już pod pałacem, koło
jakieś bocznego wejścia, a Anki powiedział z uśmiechem na ustach:
- Jesteśmy Dziękuję Wam za tę wspaniałą opowieść, która umiliła mi podróż.
- Spoko Anki, fajny z Ciebie kolo. - odparł Hachi.
- Dzięki Stary za podwózkę. - dopowiedział Otachi.
************
- Ambasador Ankara, powinien być tu lada chwila. To co, że Lhûg Nar nie wyszło, te głupki są teraz bardzo daleko stąd i nie mają szans tu dotrzeć przed Ambasadorem. - powiedziała Królowa w myślach z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Kochanie, dawno nie widziałem Cię tak pewnej siebie. - powiedział bardzo miłym i ciepłym głosem Król San.
- Wygraliśmy, to pewne! - oparła Królowa, po czym dodała. - Zaraz zgładzimy ostatni mrok i zyskamy potężnego sojusznika jakim jest planeta Iniveen, a dzięki temu nikt nam już nie podskoczy. HAHAHAHAHAHAHAHA.
- Twój złowrogi śmiech Najdroższa przyprawia mnie o ciarki. - stwierdził San.
Powiedział to
stosunkowo cicho. W sumie mało co jest w stanie zagłuszyć śmiech
królowej, a był on tak straszny, że wszyscy woleli gdzieś uciec
niż pozostać i tego słuchać. Niektórzy nawet twierdzili, że
jest on tak straszny, że nawet sam lucyfer boi się tego śmiechu.
Nagle
drzwi do sali tronowej zostały otworzone z wielkim hukiem.
Automatycznie Sansha przestała się śmiać i nie mogła uwierzyć
własnym oczom. W drzwiach stoją nasi bohaterowie, którzy dziarskim
krokiem weszli do komnaty.
- Wiemy, że to Ty porwałaś Kurai'a, więc teraz nam się nie wywiniesz. - powiedziała ze złością Kiazu.
- GDZIE ON JEST? - po chwili ciszy wrzasnęli nasi bohaterowie.
Królowa,
jest właśnie zdziwiona i bardzo zniesmaczona. O dziwo, Sansha
powiedziała:
- Straże! Wprowadzić więźnia...
Nie
minęła chwila, a strażnicy wprowadzili do sali tronowej Kurai'a.
Był bardzo spokojny. Strażnicy prowadzili go trzymając za barki.
Mimo,że Kurai im się nie wyrywa, ani nic z tych rzeczy, to
strażnicy szarpią go i strasznie nim pomiatają.
- Kurai! - krzyknęła, z troską w głosie Rina.
Po
czym chciała do niego podbiec, ale nagle coś przed nią
eksplodowało. Okazało się, że to Sansha oddała strzał, ze
swojego berła. Po chwili Królowa powiedziała:
- Podejdziesz jeszcze na krok do niego to zginiesz.
- Gdyby nie Kahm Meh-Nehl, to nie byłabyś taka odważna. - odpowiedział jej Kurai.
- Co Ty mu zrobiłaś? - spytała ze zmartwieniem Rina
- Ja? … Nic zupełnie nic – powiedziała ironicznie i złowrogo Królowa.
Nagle
Diuna spytała:
- Kahm Meh-Nehl? Co to takiego?
- To między innymi kajdanki niwelujące czyjąś moc, a właściwie pochłaniają moc. Kiedy mając je na sobie próbujesz atakować, one się uaktywniają i pochłaniają każdą dawkę mocy. Osoba która je nosi, nie jest wstanie wykonać nawet najmniejszego ataku swoim żywiołem. Innymi słowy osoba staje się bezbronna. Odpowiednia ilość Kahm Meh-Nehl jest wstanie unieszkodliwić każdego, co prawda duża ich ilość powoduje również opadanie z sił fizycznych oraz witalnych, co daje powolną śmierć męczarniach – odparł tajemniczy ciepły i przyjazny głos zza pleców naszych bohaterów.
Wszystkie
twarze zwróciły się, w kierunku drzwi. Ich oczom ukazała się
postać ubrana na biało. Było widać, że to mężczyzna. Ma na
twarzy białą maskę w czerwone pnącza kwiatów i otworami jedynie
na oczy. Jest ona doskonale dopasowana do twarzy przybysza. Poza tym
ma on długie jasne, rozpuszczone włosy z czarnymi końcówkami.
Wygląda bardzo elegancko, poważnie i dostojnie zarazem. Po chwili
Ryu powiedziała:
-
Pani, Ankara ambasador z Iniveen, właśnie przybył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz