Witaj Przybyszu, właśnie trafiłeś do nowego świata,w którym możesz odnaleźć wspaniałe przygody, dobrą zabawę i wiele przeróżnych emocji. Pragnę Ci przedstawić Kurai'a i jego piątkę towarzyszy Hachiego, Kiazu, Diunę, Rinę i Otachiego. Ich życie jest pełne wspaniałych przygód, niezwykłych stworzeń i niewiarygodnych walk, a wszystkiemu towarzyszą majestatyczne smoki. Otworzyłam przed Tobą właśnie mój niezwykły świat, proszę rozgość się w nim i baw się dobrze. :)
niedziela, 23 listopada 2014
Sezon II - "Turniej" (epizody 38-61)
=> w tej serii nasi bohaterowie przeżywają emocjonująca przygodę poznając zupełnie nowy świat o jakim nie mieli dotąd pojęcia....
Epizod 37
„Prawdziwa
przyjaźń”
Po
chwili Ryu powiedziała:
- Pani, Ankara ambasador z Iniveen, właśnie przybył.
- Ah witaj zacny gościu z Iniveen, bardzo miło Cię gościć w naszych skromnych progach – powiedziała z zakłopotaniem królowa.
- Witaj zacna Pani, widzę, że przybyłem nie w porę? - rzekł Ankara
- Ależ oczywiście, że w porę. Te dzieci właśnie wychodzą z prywatnej audiencji jakiej im udzielałam. Proszę się nimi nie przejmować. - odpowiedziała niespokojnym głosem Królowa.
Kto
jak kto ale Ankara nie powinien być światkiem tego co tu się przed
chwilą stało. Królowa robi tak zwaną dobrą minę do złej gry.
Nie jest pewna ile z tego całego zajścia widział Ankara i jak to
zaważy na jego decyzji, o podpisanie paktu. Wolała, udawać iż nic
tu się nie stało.
- Hmmm... zaraz to ciacho będzie moje – powiedziała Kiazu w myślach skradając się do ambasadora.
Nagle
dało się usłyszeć kolejną eksplozje i pisk, o znajomej barwie
głosu. W tym momencie Kiazu straciła zainteresowanie Ankarą,
odwróciła się i krzykła:
- Rina NIEEEEEEEEE !!!
Zapewne
Rina chciała wykorzystać zamieszanie aby dostać się do Kurai'a.
Może myślała, że uda się jej go uwolnić. Kiedy Kiazu się
odwróciła to zobaczyła, że jej kochana siostra leży w objęciach
Kurai'a nieprzytomna na ziemi. Wydaje się jakby nie żyła.
- Kurcze nie trafiłam – powiedziała ze złością Hana, dodając – ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło widzisz Mama uprzedzała abyś nie podchodziła.
Okazuje
się że Hana pod postacią kota, zabrała matce berło i
wystrzeliła z niego, a Kiazu powiedziała, a właściwie to
wykrzyczała:
- TO TAK POGRYWASZ?! TEGO JUŻ ZA WIELE!!!
W
tym momencie Kiazu stanęła cała w płomieniach. Wygląda to tak
jak by Kiazy zmieniła się w czysty ogień. Dopiero po głębszym
przyjrzeniu się można było zobaczyć czarną sylwetkę Kiazu, z
białymi oczami. Dość duży ogień, a w środku niego wściekła
Kiazu, to bardzo niebezpieczne połączenie. Ogień okrywający
Kiazu, był jak burza. Niespokojny waleczny i destruktywny. Płomienie
tańczyły jak opętane przez wiatr, szalejąc. Wspaniała gra
światła, była niezwykle mroczna i tajemnicza. Nie był to
przyjazny ciepły płomyczek, to był nieokiełznany ogień zemsty.
- WRAU – krzyknęła Kiazu trochę demonicznym głosem.
Po
czym wystrzeliła płomień w królową. Ta ledwie zdążyła zabrać
córce berło i postawić osłonę.
Kiazu
jednak nie przestawała atakować, strzelała w królową potężnymi
kulami ognia. Kiazu była wściekła, a chaotycznie nie kontrolowane
ataki, o dziwo leciały przynajmniej w dobrym kierunku ale cześć z
nich nawet nie trafiała o tarczę Królowej. Jednak niektóre z tych
co trafiają, potrafią się również przebić przez osłonę Sanshy
i drasnąć ją.
W
tym czasie kiedy Królowa, walczyła defensywnie, strażnicy uciekli
w popłochu z sali tronowej, a reszta paczki podeszła do Riny i
Kurai'a.
- Przydałaby się wodna osłona. - rzekł Otachi.
- Dokładnie – odparła Diuna, dodając – Kiazu zupełnie nie panuje teraz nad sobą.
- Bez kija nie podchodź, a z kijem jeszcze gorzej – odpowiedział półżartem Hachi.
W
tym momencie Królowa przeszła do kontrataku. Wystrzeliła masę
białych kul. Przypominają trochę białe komety z pięknymi
warkoczami, dają bardzo dużo światła. Biją takim niesamowitym
blaskiem, że w pomieszczeniu zrobiło się zupełnie jasno, a kto
kol wiek spróbowałby spojrzeć w nie, zostałby oślepiony. Kule z
niesamowitą szybkością rozpierzchły się po całym pomieszczeniu
latając w różnych kierunkach. Jest jedna potężna eksplozja za
drugą, a Kiazu nawet nie ruszyła się zmiejsca.
- HA HA HA WIDZĘ ŻE KTOŚ MA TU KŁOPOTY Z CELNOŚCIĄ?! – powiedziała złowrogo i demonicznie Kiazu, chwilowo zaprzestając ataku.
- Skąd wiesz, że celowałam w ciebie? - odparła zawistnie Sansha.
Kiedy
dym opadł to Kiazu, rozejrzała się po całej sali tronowej, która
jest już dość mocno zrujnowana. Wszędzie walają się kawałki
ścian podłóg. Wśród tych zniszczeń zobaczyła stojącego
Kurai'a z Riną na rękach, a wokół niego stali pozostali. Cali
poobijani, zmęczeni i praktycznie już bez sił.
- Co WY robicie, uciekajcie stąd!! Jeszcze jeden taki atak i będzie po WAS! - powiedział Kurai w dość dosadny sposób.
- Stary chyba Cię coś gnie. - skwitował Hachi.
- Myślisz, że zostawimy Cię tutaj na pewną śmierć? - odparł dysząc Otachi.
- To się grubo mylisz, bo nie pozwolimy na to! - powiedziała z uśmiechem Diuna.
- Zaraz zginiecie, nie rozumiecie tego? - spytał Kurai.
- Stary, jesteśmy drużyna, a poza tym nie zostawia się przyjaciół w potrzebie – odpowiedział Otachi z uśmiechem, praktycznie ledwie stojąc na nogach.
Mimo,
że byli już bardzo zmęczeni to nie zamierzali zrezygnować.
- Ojej bo się wzruszę – wtrąciła złośliwie królowa.
Następnie
ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, wycelowała swoje potężne
berło w naszych bohaterów, mówiąc:
- No to zegnajcie, znajdę sobie inna piątkę.
W
tym momencie wystrzeliła wielka kulę, która wydaję się być dużo
silniejsza od poprzednich. Wszystko wydaje się być już
przesądzone. Nasza paczka zaraz zginie w męczarniach. Oślepiający
błysk rozwiał się po całej komnacie. Z okiennic wyleciały szyby,
a pałac aż się zatrząsł. To była naprawdę potężna eksplozja.
Gęsta warstwa dymu uniemożliwiała zobaczenie co się stało. Nie
było szans na przeżycie takiego ataku.
- To już koniec! HAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHA – zaśmiała się demonicznie królowa.
- MYLISZ SIĘ TO DOPIERO POCZĄTEK– odparł znajomy głos.
W
tym momencie dym zaczął opadać, a oczom królowej ukazała się
Kiazu stojąca przed resztą towarzyszy oraz ściana ognia ciągnąca
się praktycznie przez cała komnatę i pod sam sufit.
- WYSTARCZY, ŻE ZABIŁAŚ JEDNĄ Z NAS, NIKOGO WIĘCEJ NIE POZWOLE CI SKRZYWDZIĆ- powiedziała Kiazu swoim mrocznym głosem.
Po
chwili ciszy dopowiedziała z wrednym uśmiechem:
- NO CHYBA ŻE PO MIM TRUPIE!
Obie
są gotowe dalej walczyć. Ich determinacja jest bardzo wielka.
Królowa szykowała kolejny potężny atak, a Kiazu, która już
opanowała w jakimś stopniu swoją nową postać szykowała się
również do ataku.
- Kochane Panie, nie wypada niszczyć tak wspaniałego pałacu. - powiedział Ankara.
Kiazu
zaprzestała ataku, wróciła nawet do swojej normalnej postaci. Ten
atak dał się jej we znaki. Była osłabiona jak reszta drużyny.
Królowa jednak wystrzeliła swoja kometę. Kiazu zamknęła oczy.
Wydaje się jakby pogodziła się ze swoim losem. Wiedziała, że
zaraz zginie. Kolejna eksplozja.
- Królowo prosiłem o zaprzestanie walki.
Na
te słowa Kiazu otworzyła oczy i zobaczyła stojącego przed sobą
Ambasadora, który mówił dalej:
- Dosyć już widziałem na dzisiaj. Jasno określiłaś, że nie życzysz sobie naszego paktu. Wielka szkoda. Myślałem, że Tochi Neko bardzo tego paktu potrzebuje. Jak widać myliłem się.
- Ależ nie szanowny Ankaro to nie tak, my bardzo chcemy podpisać ten pakt. A ten mały incydent buntu nic nie oznacza. - odpowiedziała z wielkim zakłopotaniem Królowa.
Już
nie była tak pewna siebie jak jeszcze przed chwilą. Ambasador
widział, wszystko to czego miał nie widzieć, a tym bardziej nie
miał w tym uczestniczyć. Szanse na podpisanie paktu
militarno-hadlowo-politycznego malały z każdą minutą. Natomiast
Królowa, nie ma pojęcia ile szanowny gość wie o tym co się tu
dzieje i jak to wpłynie na stosunki między Iniveen a Tochi Neko. Są
jednak duże szanse, że wszystko zostało zaprzepaszczone.
Pozostało tylko jedno.
- Ambasadorze Ankaro, wiem że to co się tu stało było karygodne. Przepraszam, że byłeś świadkiem tego wszystkiego. Błagam o wybaczenie i o podpisanie tego paktu. Jestem wstanie zrobić wszystko dla dobra mojego królestwa. - powiedziała Sansha, ze skruchą w głosie.
Ankara
milczy. Bardzo trudno oczytać czy się zastania, czy może nie chce
nawet rozmawiać z królową. Z każdą chwilą atmosfera robiła się
co raz gęstsza. Nagle ambasador powiedział:
- Czy Tochi Neko jest wstanie zdjąć wyrok śmierci z tego młodzieńca?
- A … al.... ale …
- Tak, zacna Królowo, co byś chciała powiedzieć?
- Ależ tak! Oczywiście, jak sobie życzysz – odpowiedziała szybko Królowa.
- Ale Matko …. – wtrąciła się cichym głosikiem Hana.
- Milcz dziecko, nie wtrącaj się kiedy dorośli rozmawiają. Matka wie co robi, - przerwał jej Król.
Hana
zamilkła a Królowa podniosła berło. Po chwili cztery metalowe
bransolety, Kahm Meh-Nehl, znajdujące się na rękach i nogach
Kurai'a od tak znikły. Dzięki temu był już wstanie uleczyć
swoich przyjaciół. Rina, która jednak żyje odzyskała przytomność
i od razu wtuliła się w Kurai'a.
- Proszę jest wolny. Straż od dzisiaj wyrok ciążący na Kurai'u jest zlikwidowany, roznieście te wieści po całym królestwie.- powiedziała Królowa ze sztucznym uśmiechem radości i zakłopotaniem.
Jak
powiedziała tak się stało, przybyłe straże ruszyły nieść
słowa Królowej. Wyglądali tak jakby sami nie wierzyli w to co się
teraz dzieje, ale cóż rozkaz to rozkaz.
- Dobrze. A co się z Nim teraz stanie? - odparł Ankara.
- Chciałabym aby został na Tochi Neko póki nie wymyślimy czegoś co można z nim zrobić. - odpowiedziała niepewnie Sansha.
- Doskonale, mam już nawet pewien plan, ale o tym porozmawiamy później. Czy pozostała młodzież tu obecna też jest wolna i może swobodnie wrócić na ziemie? - kontynuował twardo Ankara
- Jak najbardziej jeśli tylko zechcą. Oczywiście zawsze będą mile widzianymi gośćmi w moim królestwie. - odpowiedziała, mało zadowolona Królowa.
Z
każdym „żądaniem” ambasadora Królowa była coraz bardziej
niezadowolona, wbrew sobie spełniała każde słowo Ankary.
- Jestem zmęczony podróżą, udałbym się już do swojej komnaty. Czy resztę spraw zechciałabyś ze mną omówić jutro? - spytał przyjaźnie Ankara.
- Tak, tak jak najbardziej. - odpowiedziała z ulgą Królowa. - Ryu zaprowadź proszę gościa do Komnaty.
Ryu
ukłoniła się, po czym powiedziała:
- Panie Ambasadorze, zapraszam za mną.
Dostojnik
miał już ruszyć za pokojówką kiedy usłyszał:
- Panie Ankaro, czy mógłby Pan chwile zaczekać? - spytała nieśmiało Rina.
- Jak najbardziej, o co chodzi? - odpowiedział ambasador, zatrzymując się.
- Chcielibyśmy Panu Ambasadorze podziękować. - odpowiedziała mu Rinka, kłaniając się.
- Panienko Rino co tak oficjalnie? - odparł Ankara.
Nasi
bohaterowie zdziwili się skąd zacny dostojnik, zna imię jednej z
nich. Zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć, ambasador zdjął maskę.
- O kurcze Anki to Ty? - stwierdził z wielkim zdziwieniem Otachi.
- Tak Otachi to ja. - odpowiedział mu Anki.
- Ale … ale … ale jak to? - wyjąkał Hachi.
- Widzicie, przedstawiłem się Wam zdrobnieniem od mojego imienia. - odpowiedział z uśmiechem Ankara.
- A po co Ci ta maska? - zapytała z dociekliwością Diuna.
- Widzisz panienko, u nas tak załatwia się ważne sprawy. Takie oddzielenie spraw prywatnych od zawodowych. Bez maski jestem osobą prywatną a zakładając ją staje się ambasadorem. - odpowiedział przyjaźnie i spokojnie Ankara.
- Anki dlaczego nam pomogłeś? - zaciekawiła się Kiazu.
- Już dano szukałem, czegoś czym mógłbym utrzeć nosa tej zarozumiałej królowej. Ta Kobieta nie dopuszcza do siebie nawet myśli, że coś może nie pójść po jej chorym widzimisię. Przecież jest królową, jej słowo jest prawem, jak ją znam nigdy nie cofnęła swojego słowa. Jedyne na czym jej zależało przez te wszystkie lata, to pakt z Iniveen i to aby ciągnąc od nas maksymalne korzyści w zamian dając tyle co nic. Dlatego od lat nie chciałem go podpisać, a Sansha na siłę dalej próbowała. A dzisiaj postanowiłem ulec Waszej władczyni, ale nie za darmo. - powiedział Anki puszczając oczko i ze szczerym uśmiechem.
************
Tymczasem
całe ciało Sanshy drżało z nerwów. Była jednocześnie wściekła,
zmieszana, zszokowana i zniesmaczona tym co się stało dosłownie
przed chwilą. Nikt nigdy nie postąpił z Nią tak jak Ankara,
władca Iniveen. Ambasador podważył jej decyzję, jej święte
słowo. I to dla kogo? Dla mroku i piątki dzieciaków. Jak by na to
nie patrzeć Królowa miała wybór, albo zaprzepaścić podpisanie
paktu na wieki, albo zaświecić lampkę w tunelu i mieć szanse na
„lepszą” przyszłość.
- Matko co Ty najlepszego zrobiłaś?! - wykrzyczała Hana z pretensją.
- PO PIERWSZE NIE TYM TONEM, A PO DRUGIE TO TWOJA WINA! !– od krzyczała jej Królowa z wielką złością.
- Hana, Twoja Matka właśnie musiała własnym obcasem zdeptać swoją godność, ale postąpiła słusznie. Nie miej pretensji do Matki. - wtrącił spokojnie Król.
Hana
była zdezorientowana, dziewczyna nie ma pojęcia dlaczego jej własna
Matka zrobiła coś takiego. Po chwili Hana spytała cichutkim
głosikiem:
- Mamo, ale dlaczego?
Sansha
wzięła się w garść i powiedziała w miarę spokojnym tonem:
- Hana, kiedyś zrozumiesz, że czasami dla dobra Królestwa, którym się włada, trzeba poświęcić siebie. Pakt z Iniveen jest dla Nas bardzo ważny, dzięki niemu znowu będziemy potęgą. Córcia dobra Królowa zawsze dba o swoje królestwo, pamiętaj o tym. Trzeba rządzić twardą ręką, ale czasem trzeba pójść na kompromis i zejść trochę z tonu. Bo dobry władca musi wiedzieć, że dbanie dobro królestwa i przyszłych pokoleń jest najważniejsze.
************
- Eh... jutro rano wracamy na ziemie. - stwierdził ze smutkiem Hachi.
- No i powrót do szkoły. - dopowiedział Otachi.
- Oj przestańcie szkoła jest fajna – odparła z uśmiechem Diuna.
- Ej co jest? Wygraliśmy, a więc balujemy – stwierdziła pełna radości Kiazu, włączając muzykę u siebie w komnacie, poprzez klaśnięcie w dłonie.
Po
chwili wszyscy złapali dobry humor Kiazu. Wszyscy nasi bohaterowie
wygłupiali się i tańczyli. Nawet Kurai dał się porwać w wir
imprezy. Dobra zabawa, muzyka na maksa i oni, ta noc należała do
nich.
************
Słońce
już dawno wstało i praży swoimi promieniami. Róże są jeszcze
skąpane w chłodnej rosie a promienie słoneczne sprawiają, że te
malutkie kropelki mienią się wspaniałymi barwami. Różany ogród
jak co rano wyglądał wręcz bajecznie. Leciutki wietrzyk unosił ze
sobą aromatyczny zapach róż i błogą, pełną marzeń atmosferę.
W tym magicznym miejscu spotykamy dzisiaj same znajome twarze.
Wszyscy ich obecni znajomi z Tochi Neko, poza rodziną Królewską i
Ankara, przybyli do ogrodu aby pożegnać naszych bohaterów, przed
ich powrotem na ziemie. Mimo że to pożegnanie to większości
towarzyszył szczery uśmiech na twarzy, ale każdy na swój sposób
był radosny.
- No to dzisiaj kończą się wam wakacje? - stwierdził Rudy.
- Niestety tak – odparł Hachi.
- Możecie do Nas wpadać w każdej chwili. - odpowiedziała z uśmiechem Yorokobi.
- Tylko co my powiemy w szkole jak się nas spytają o wakacje? - powiedziała z wyrzutem i niechęcią Diuna.
- Powiecie ze byliście „w” Tochi Neko i ominiecie parę faktów. - odpowiedział Amis.
- A no tak, przecież Kurai otwarcie mówił że pochodzi z Tochi Neko. - przypomniała sobie Diuna.
- No niestety czas już już na nas – wtrącił się Otachi.
W
tym momencie znajomy, pogodny i przyjazny głos powiedział:
- A ze mną to się nie pożegnacie? Nie ładnie.
- Anki, Ty tutaj? - odpowiedziała z radością Kiazu.
Ambasador,
podszedł bliżej do zgromadzonych. Wszyscy poza naszą szóstka
oddali mu pokłon, pełen szacunku. Ankara lekko kiwną głową, w
geście przywitania się z obecnymi, uśmiechnął się i powiedział:
- No pewnie, że tutaj, spotkanie z królową mam później więc postanowiłem tu przyjść.
- To miłe z Twojej - strony powiedziała Rina, również z uśmiechem.
Nagle
coś wpadło z wielkim rozpędem w ramiona Riny. To była Yuri, która
najwidoczniej też chciała wrócić z nimi na ziemie.
- A ty maleństwo gdzie się podziewałaś? - spytała Rina.
- Mrue, mruuuaaaa – odpowiedziała Yuri.
- Swoja drogą ciekawe co się dzieje z Neko? - spytała Diuna
- Ma się świetnie, jakoś po rozpoczęciu roku zamieszka z Wami – odpowiedziała Hashi.
- Ale...
- Spokojnie, wszystko załatwione, tu się zakrzywiło czasoprzestrzeń, tam się zakrzywiło – przerwała Diunie, Hashikita z uśmiechem , dodając – Nie ważne co się działo przed Waszym przyjazdem tutaj i co będzie się działo później. Teraz jest tak, że Neko zamieszka z Wami. Ale cicho-sza.
Dzisiaj
w ogrodzie jest bardzo miło, niestety czas biegnie nie ubłaganie.
Pożegnanie odbywało się w bardzo przyjacielskim klimacie. Wygląda
to tak jakby starzy dobrzy przyjaciele, żegnali się przed wyprawą.
Panowie podawali sobie ręce, czasem też po przyjacielsku się
obejmując jak dwa niedźwiedzie. Panie zazwyczaj się przytulały,
albo dawały buziaka w policzek. Nawet Ankara nie był już taki
oficjalny i pożegnał się z nimi jak ze startymi znajomymi. Tego
dnia wszyscy byli na równi. Na końcu do naszych bohaterów podszedł
Kurai, mówiąc:
- No to nara.
- Ej no Stary nawet ręki nie podasz? - droczył się Hachi.
- Jasne, że podam – odparł Kurai wyciągając jednocześnie rękę.
- Trzymaj się Stary, będziemy Cię odwiedzać – powiedział Otachi, również podając mu rękę.
Diuna
podeszła do niego bez słowa. Po chwili uśmiechnęła się,
przytuliła się do niego i powiedziała:
- Równy z Ciebie gość. Do zobaczenia.
- Papatki przyjacielu, jeszcze tu wrócimy – stwierdziła Kiazu z uśmiechem rzucając mu się na szuję.
Kiedy
Kiazu skończyła, to przyszła kolej na Rinę. Dziewczyna nieśmiało
zaczęła podchodzić do Kurai'a. W końcu to on podszedł do niej,
pocałował ją w usta i powiedział:
- Jesteś moim słońca promieniem, a ja zawsze będę przy Tobie. Do zobaczenia.
Rina
początkowo zaniemówiła, wtuliła się tylko w milczeniu w Kurai'a.
Tymczasem Kiazu powiedziała z łezką w oku:
- No, no nasza mała siostrzyczka nam dorasta.
- No nareszcie. - odparła z uśmiechem Diuna.
- Papa, też zawsze będę przy Tobie. Do zobaczonka. - odpowiedziała w końcu Rina.
W
tej samej chwili w oddali pojawiła się rodzina królewska. Nie
podeszli, bliżej nawet na krok. Sansha dyplomatycznie pochyliła
lekko głowę, w geście aprobaty. To było suche pożegnanie z jej
strony, ale zawsze jakieś. Nasi bohaterowie zdziwili się, że
przyszli, lecz ucieszyli się jednocześnie na ich widok. Miryoku
zaczęła gromadzić energię, na ich przeniesienie. Kiazu. Diuna,
Rina, Hachi i Otachi machając wszystkim obecnym, pomału zaczęli
znikać.
- Nie zapomnijcie o nas. - powiedziała na odchodne Rina.
- Jeszcze tu wrócimy – stwierdziła radośnie Kiazu.
Nagle
znikli i tak naprawdę nie zdążyli się obejrzeć, a znaleźli się
już w akademiku w salonie u dziewczyn. Dla nich to była naprawdę
wielka przygoda. Niestety trzeba było wrócić i zacząć kolejny
rozdział życia. Jeszcze wiele przygód przed nimi. A my będziemy
im dalej w nich towarzyszyć.
- Nareszcie w domu. - stwierdził Otachi
- No, wreszcie czas odpocząć - dopowiedział Hachi.
- A potem wielki powrót.... Do zadań i obowiązków – odparła radośnie Diuna.
- Ciekawe co jeszcze nas czeka? - spytała z ciekawością Kiazu.
- Niedługo na pewno się przekonamy, to jeszcze nie koniec. - odpowiedziała Rina z Uśmiechem.
Epizod 36
„Ankara
– Ambasador z Iniveen”
W
lesie, ognisko nadal świeciło swym wspaniałym blaskiem, jednak
miało się wrażenie, iż las się rozjaśnił. Nie wydawał się
już tak bardzo mroczny. Zdawało się, że wszystkie problemy nagle
odeszły i już nigdy nie powrócą.
Po
chwili nasi panowie przecięli więzy krępujące ofiary. Wszystkie
trzy niedoszłe ofiary nieprzytomnie opadły na ziemie. Hachi i
Otachi usiedli na ziemi i z radością oznajmili, że to nareszcie
koniec.
Nagle
ziemia zaczęła się ruszać, po chwili ziemia wokoło bohaterów
zaczęła opadać. Spod ziemi wyrosła cała armia dziwnych
wojowników. Mieli na sobie czarne szaty, zakrywające im twarz,
włosy i resztę ciała. Wyglądali niczym wojownicy ninja. Miało
się dziwne wrażenie, iż nie są oni ludźmi. Biła od nich dziwna
złowroga aura. Powietrze zrobiło się chłodne,jakby temperatura
nagle znacznie spadła. Czuło się nadejście śmierci.
Od
razu jak się tylko pojawili to zaatakowali. Byli bezszelestni i
szybcy. Zwykłe oko nie nadążało za ich ruchami. Tajemniczy
przybysze nie należą do łatwych przeciwników. Kiedy przypuścili
pierwszy atak, to okazało się, że atakują tylko Kurai'a. Wydawało
się, że reszty bohaterów nie widzą.
Było
ich tak wielu, że nawet szybki Kurai miał problemy aby unikać
wszystkich ciosów. Kilka razy został draśnięty tu i ówdzie. Były
to niewielkie płytkie ranki. Choć czasem najeźdźcy mieli okazję
do głębszych cięć. Jednak nie korzystali z nich. Tak jakby ich
celem nie było unicestwienie białowłosego bohatera, ale coś
zupełnie innego.
Hachi
i Otachi długo się temu bezczynnie nie przyglądali. Chcąc pomóc
koledze w opałach zaatakowali. Tajemniczy napastnicy bez żadnego
problemu unikali ich ciosów. Ta nierówna walka była jak
przeznaczenie, którego nie da się uniknąć.
Nagle
cały las stał się jeszcze bardziej mroczniejszy niż przed
ostatnio. Drzewa były niespokojne. Prawie kładły się na ziemie.
Gięły się za sprawą bardzo silnego wiatru jaki się
niespodziewanie zerwał. Dziwni napastnicy nagle zaniechali jakiego
kol wiek ataku. Stali jak słupy soli i nawet nie drgnęli. Ich
ubrania falowały na wietrze, miejscami się rozszarpując, a
właściwie to ciąć. Na ich stojach pojawiały się ślady jakby po
cięciach mieczem, nożem czy inna biała bronią.
- No brawo Otachi, nie wiedziałem, że tak potrafisz. - Stwierdził z zazdrością Hachi.
- Ale to nie ja … - odparł Otachi.
W
tym momencie, pojawiły się wyładowania elektryczne, a panowie
spojrzeli w kierunku Kurai'a. Stał on niedaleko nich, w lekkim
rozkroku, za ugiętymi jego rękoma skrywała się jego głowa. Było
widać jedynie włosy, które były uniesione ku górze. Po chwili
Kurai opuścił nieco ręce, były teraz wyprostowane i skierowane ku
dołowi. Wyładowania elektryczne znacznie urosły na sile. Las
ciemniał z minuty na minutę. Z ciemnego granatu przechodziło w
zabarwioną na niebiesko czerń. Jedyne źródło światła, ognisko
zostało zdmuchnięte przez wiatr. Okolica była tak mroczna, iż
trudno było dojrzeć zarysy oddalonych o kilkanaście metrów drzew,
a co gorsza napastników. Na wzroku póki co nie dało się polegać.
Pozostał słuch i instynkt. Gdy oczy przyzwyczaiły się do tego
skromnego zakresu światła, las rozświetliło piekło.
- Kurcze, Chłopak musiał się nieźle zdenerwować – stwierdził Otachi.
- Noooo …. - odparł Hachi.
Rozpętała
się straszliwa burza. Intensywne białe światło, wydawało się
pulsować. Natomiast wszystkie ruchy sprawiały wrażenie
spowolnionych, chociaż były one wykonywane z normalna szybkością.
W tym momencie jedynym blaskiem były wyładowania, które
rozświetlały wszystko w około. Towarzyszył temu przerażający,
rozrywający huk, który sprawiał wrażenie, jakby miało ich zaraz
zaatakować samo niebo. Oczy Kurai'a zrobiły się białe, a całe
jego ciało otoczyła jakby wielka elektryczna kula. Pioruny biły
jak oszalałe, grzmiało tak, że aż się ziemia trzęsła. Mroczne
światło rodziło uczucie, jakby cały las się palił. Nie było
deszczu. Czuło się niewiarygodny szacunek do tej nieokiełznanej
siły. Hachi i Otachi odruchowo skulili się pełni pokorny przed
siłami „natury”. Ten wspaniały i przerażający pokaz siły,
nagle obudził niczego nieświadome dziewczyny. Początkowo nic do
nich nie docierało. Nagle przeszył je straszliwy huk, a ich oczom
pokazał się niesamowity i straszny zarazem pokaz błyskawic i
piorunów.
- Gdzie ja …. o matko co się dzieje!? …. - stwierdziła z przerażeniem Kiazu.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa ….
Przeraźliwy
krzyk Riny, która panicznie boi się burzy, był praktycznie ledwo
co słyszalny. Dziewczyny, które siedziały koło niej, z ledwością
ją usłyszały. Nic dziwnego. Burza rosła na sile z każdą minutą.
Miało się wrażenie, że im bardziej burza szalała tym mniej
przeciwników było już do pokonania. Była to racja. Przeciwnicy
znikali jeden po drugim od uderzeń pioruna. Kurai sobie świetnie
radził. Jego burza osiągnęła już tak wielki poziom, że nie
tylko Rina trzęsła się jak galareta, ale i reszta bohaterów.
Pośród tego zamieszania Hachi i Otachi zachowali jedynie trzeźwe
myślenie. Utrzymywali obronę chroniącą zarówno ich jak i
dziewczyny. Ziemna zapora Hachiego skutecznie zasłaniała im pole
walki. Wielka zamknięta ziemno-kamienna kula, wypełniona lekkim
wiatrem Otachiego jest doskonałą obroną, przeciwko burzy. Nagle
wszystkich ogarnęło uczucie, że burza słabnie w zastraszającym
tempie. Pierwsza myśl, że to już koniec ten walki. Przypadkowe
ataki na kulę, nie były już tak silne jak jeszcze przed chwilą.
Burza cichła. Z każdą sekundą robiło się coraz spokojniej.
Kiedy zapora opadła, ich oczom ukazał się bardzo zmęczony Kurai
na pustej przestrzeni. Nie było tam tych dziwnych wojowników, a
gdzie nie gdzie pozostały jeszcze rosnące drzewa. Mroczny las,
przerodził się w polane z samotnymi drzewami. Patrząc na Kurai'a
uświadomili sobie, że jeszcze nie widzieli go w takim stanie. Ma
ciężki sapiący oddech, który sprawia wrażenie, że z trudem
łapie już powietrze. Wygląda tak, jakby nie miał już siły na
nic. Nie minęła chwila jak pojawiło się dwóch wojowników. To na
pewno byli jedni z tych co przed chwilą przypuścili atak. Napadli
oni na Kurai'a od tyłu i przycisnęli go do ziemi.
- Ej Wy zostawcie GO!!!!! - Krzyknął Otachi.
W
tym momencie reszta bohaterów wystrzeliła jak z procy, w kierunku
wojowników. Nagle dziwni bandyci znikli wraz z Kurai'em.
- NIEEEEEEEEEEE …. - krzyknęła Rina, która opadła na ziemie i cisnęła pięścią o podłoże.
- Co to za jedni? Co my tu w ogóle robimy? - spytała Diuna z ciekawością i niedowierzaniem.
- To długa historia – Odparł Hachi.
- Kagomini, zawładnęła Wami i zmusiła do jakiegoś dziwnego rytuału. - rzekł Otachi
- A Ci kolesie to kto? - dopytywała się Kiazu.
- To Ohtar Gurth.- powiedział tajemniczy lecz znajomy głos.
- Kto to powiedział? - spytała Diuna.
W
tym momencie, przed nimi pojawiła się znajoma postać od której
się to wszystko zaczęło. Boginka Miryoku, zaszczyciła ich swoją
obecnością. Nasza paczka ucieszyła się na jej widok.
- Witaj Miryoku, kim są Ci Ohtar Gurth? - spytała z szacunkiem Rina.
- To doskonale wytrenowani skrytobójcy i płatni najemnicy. Pracują zwykle na usługach tego kto da więcej. Bez wahania wypełniają nawet najstraszliwsze rozkazy. Nie wiedzą co to litość i strach. Nie pochodzą z Tochi Neko. Nie zawsze zabijają. Wszystko zależy od osoby która aktualnie im płaci. - odparła Miryoku, swoim słodkim głosikiem.
- Czyli pojmanie Kurai'a było ich zadaniem.- rzekła Rina.
- To dlatego nie zwracali na Nas większej uwagi. Nie byliśmy celem ich misji więc nie byliśmy dla nich godni uwagi. - wydedukował Otachi.
- Dokładnie tak, moi mali. - odpowiedziała Miryoku.
- Gdzie go zabrali? - spytała znienacka Kiazu .
- Pewnie do tego kto im zlecił to zadanie. - odparła spokojnie Boginka.
- Zaraz chwila, coś mi tu nie gra -stwierdził Hachi. - Jak im się udało pojmać Kurai'a, przecież ten facet nie jest taki słaby, aby byle kto go mógł porwać.
- Nie był w pełni sił … – wtrąciła się Rina.
- Dziecko, masz racje to na pewno był jeden z czynników. Kurai nie odzyskał jeszcze wszystkich sił po swoich ostatnich walkach. Nie mądre stworzenie zużyło bardzo wielkie pokłady energii, broniąc się przed nieuniknionym. Ale to i tak byłoby za słabe aby powalić go na ziemie. Gdyby był w pełni sił, i wszystko byłoby dobrze to te łotrzyki nie dały bu mu rady. - odparła Kamisama Miryoku.
Po
tych słowach, znikła równie tajemniczo jak się pojawiła. Za
każdym razem jak się pojawia towarzyszy jej bardzo przyjazna
atmosfera, pełna ciepła. Zrodziła jednak w sercach bohaterów
swego rodzaju niepewność. Kurai nigdy nie należał do łatwych
przeciwników, a skoro został pokonany, to oznacza, że albo tamci
dwaj są silniejsi od niego, albo coś tu jest nie tak. W obydwu
przypadkach trzeba się mieć na baczności. Bohaterowie mieli nie
odparte wrażenie, że to wszystko to jakaś patowa sytuacja. Panowie
nerwowo chodzili po okolicy kopiąc kamienie i wyżywając się na
połamanych drzewach. Byli wściekli. Dziewczyny bardziej się
zastanawiały nad tym co teraz zrobić. Siedziały z niecierpliwione
na ziemi. Po głowach naszych bohaterów, krążyło tysiące myśli
na sekundę. Musieli szybko coś wymyślić, ale mętlik w głowie,
przysłaniał im racjonalne myślenie.
- Zabrali go do tego kto ich wynajął.... kto by był na tyle szalony? … - zastanawiała się Diuna.
Zapadła
cisza, przerywana jedynie przez lekki wiatr wiejący po polanie.
Nagle wszystkich przeszyła pewna przeraźliwa myśl, kto może za
tym wszystkim stać. Dostali nagłego olśnienia. Ciekawe czy
trafnego?
************
Tymczasem
w pałacu, wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Wszyscy
oczekują, Ambasadora, siedząc jak na szpilkach. Królowa siedziała
dumnie w sali tronowej w pięknej bogato zdobionej białej sukni.
Jest ona bez ramiączek, i podkreśla figurę królowej. W części
torsowej ma wyhaftowany kwiatowy motyw w kolorze piaskowego złota,
mieniący się jak wspaniały piasek na czystej tropikalnej plaży.
Dając tym samym wspaniały blask. Na biodrach znajduje się kremowa
zapaska, z kwiatowym zapięciem na wysokości pępka. Zaraz za
zapaską jej suknia stopniowo się rozszerzała i stawała się tym
samym coraz luźniejsza, sięga aż do ziemi. Wyglądała w niej
przepięknie. Włosy miała upięte w dostojnego koka, a jej berło
było wspaniale wypolerowane. Siedzący obok król San nie ujmował
jej blasku. Ma na sobie w miarę dopasowane do ciała białe spodnie,
wspaniały gruby pas zdobiony identycznym motywem jak część
torsowa u Królowej. Motyw roślinny jest koloru piaskowego złota a
cały pas jest w kremowy. Do tego ma luźną koszulę z długim
rękawem w kolorze białym, a na to wszystko ma zarzucony coś w
rodzaju płaszcza bez rękawów, sięgającym prawie do ziemi. Ten
płaszcz, kolorystycznie jest dokładnie taki sam jak pas Króla, z
identycznymi zdobieniami.
Cała
komnata była bardzo dobrze oświetlona. Dzięki temu biel ubrań
pary królewskiej świeciła anielskim blaskiem. Jakby ktoś nie znał
królowej, mógłby pomyśleć, że jest ona aniołem stąpającym po
ziemi. Blaski bijący od nich dawał dużo wspaniałego ciepła i
pokoju. To jest zupełnie inne oblicze królowej i jej męża.
Od
wejścia, był rozwinięta wspaniały czerwony dywan, otoczony
neczańską armią w ich wyjściowych mundurach. Amis i Moyoshi też
tam byli. Cała armia, stojąca w sali, prezentuje się doskonale.
Ich ciemne stroje wspaniale pasują do oblicza królewskiej pary jak
i klimaty panującego w komnacie. Wszystko tworzy doskonałą,dostojną
całość, pełną klasy.
Nagle,
obok królowej pojawił się czarna postać, która wyszeptała jej
coś na ucho. Królowa uśmiechnęła się i powiedziała:
- Doskonale wszystko idzie po mojej myśli. Pamiętaliście o Kahm Meh-Nehl?
- Tak Pani. - odparł chłodny, tajemniczy głos, bez żadnych emocji.
- Wyśmienicie. - odpowiedziała Sansha i wybuchła złowrogim śmiechem – Buahahaha.
************
Po
lesie rozchodzi się dziwne i głośne sapanie , miało się
wrażenie, że zbliża się stado dużych, zmęczonych jakby psów.
Ich sapanie przypomina jakby zbliżającą się z oddali starą
lokomotywę. Z każdą chwilą, miało się wrażenie, że są coraz
bliżej. A sapanie nie brzmiało bynajmniej przyjaźnie.
- Nie no co tym razem? - powiedziała Diuna.
- To sapanie nie wróży nic dobrego. - odparł Hachi.
- Nie może być tak źle. To brzmi jak coś psowatego. – powiedziała z uśmiechem Rina.
- A jeśli to inna bestia? - odparł z przerażeniem Otachi.
- To trzeba będzie walczyć! - odpowiedziała z determinacją Kiazu.
Po
chwili odgłosy były już bardzo blisko. Coraz bardziej dało się
również usłyszeć niesamowity turkot łap po nawierzchni, łamane
gałęzie potęgowały niepewność. Coś naprawdę dużego zbliżało
się do naszych bohaterów w szybkim tempie.
Nagle
ich oczom ukazały się pięć wielkich psów. Były bardzo kudłate
z potężnymi łapami. Tak wielkich psów żadne z nich jeszcze nie
widziało. Po dokładniejszym przyjrzeniu się kiedy podbiegły
jeszcze bliżej, okazuje się, że te psy są wielkości koni. Robią
naprawdę wielkie i oszałamiające wrażenie. Nagle psy się
zatrzymały i okazało się, że jadą na nich jacyś ludzie. Czterej
jeźdźcy byli w lśniących pełnych zbrojach, które wspaniale
odbijały promienie słoneczne. Są tak wspaniale wypolerowane i
zadbane, że praktycznie oślepiają swym blaskiem. Pośrodku nich
jechał młodzieniec ubrany na biało, o bardzo jasnych włosach z
czarnymi końcówkami, spiętych w kucyka. Ma niezwykle delikatną
twarz, wręcz o kobiecej urodzie. Jego jasno brązowe oczy, wydawały
się być bardzo przyjazne.
- CO TO DO DIABŁA JEST!? - wrzasnął Hachi.
- To tylko małe Inuma – odparł nieznajomy młodzieniec.
- Acha to są małe? - spytała z ironią Diuna.
- Tak, one mają jedynie dwa metry w kłębie,a dorastają nawet do 3.20m - odparła cierpliwie nieznana postać.
- A co to oznacza że w kłębie mają tyle? - spytał z zaciekawieniem Otachi.
- Wysokość w kłębie to pionowy rozmiar zwierzęcia czworonożnego liczony od poziomu ziemi do najwyższego punktu tułowia, położonego na szczycie łopatek. - odparła Rina. - Przepraszam... a tak właściwie kim jesteś?
Nieznajoma
postać uśmiechnęła się przyjaźnie. Kiazu w tym samym czasie
stała jak wryta. Była zauroczona, nieznajomym do tego stopnia, że
nie była się w stanie ruszyć. Po chwili nieznajomy powiedział:
- A właśnie gdzie moje maniery. Jestem Anki, miło mi was poznać.
W
tym momencie Kiazu rzuciła mu się na szyje, mocno się przytuliła
do niego, promiennie się uśmiechnęła i powiedziała:
- Cześć przystojniaczku, ja jestem Kiazu.
- A ja jestem Diuna, a ta druga dziewczyna to Rina. Kolega obok niej to Otachi a ten drugi to Hachi. - dopowiedziała Diuna z lekką niechęcią.
- Hmm... Anki, Inuma są szybkie i wytrzymałe? - spytała Rina.
- Tak, są bardzo szybkie,a ich wytrzymałość jest znana na całym wszechświecie. - powiedział z uśmiechem Anki.
- Ej … Rina nie mamy czasu na pogaduszki nie pamiętasz? - skarcił Hachi.
- Pamiętam o tym. - powiedziała Rina, dodając. - Anki czy mógłbyś nas podrzucić do neczańskiego pałacu?
- W sumie to mi po drodze, podwiozę Was ale, pod jednym warunkiem. Opowiecie mi co się tutaj stało? Zgadzacie się? -powiedział Anki, dodając. - oczywiście już po drodze.
- OK – odpowiedziała mu Diuna.
Wszyscy
dosiedli Inuma. Na każdym psie siedziały już po dwie osoby.
Ruszyli galopem do pałacu, a nasi bohaterowie zaczęli opowieść co
się tu właściwie stało. Opowiadali pełni emocji, czasem
przekrzykując się nawzajem. Anki z niebywałą cierpliwością
słuchał bardzo uważnie, tego co mówią. Inuma gnały z
niesamowitą szybkością, pomimo swej wielkiej masy rzeczywiście
były szybkie. Po nie długiej chwili byli już pod pałacem, koło
jakieś bocznego wejścia, a Anki powiedział z uśmiechem na ustach:
- Jesteśmy Dziękuję Wam za tę wspaniałą opowieść, która umiliła mi podróż.
- Spoko Anki, fajny z Ciebie kolo. - odparł Hachi.
- Dzięki Stary za podwózkę. - dopowiedział Otachi.
************
- Ambasador Ankara, powinien być tu lada chwila. To co, że Lhûg Nar nie wyszło, te głupki są teraz bardzo daleko stąd i nie mają szans tu dotrzeć przed Ambasadorem. - powiedziała Królowa w myślach z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Kochanie, dawno nie widziałem Cię tak pewnej siebie. - powiedział bardzo miłym i ciepłym głosem Król San.
- Wygraliśmy, to pewne! - oparła Królowa, po czym dodała. - Zaraz zgładzimy ostatni mrok i zyskamy potężnego sojusznika jakim jest planeta Iniveen, a dzięki temu nikt nam już nie podskoczy. HAHAHAHAHAHAHAHA.
- Twój złowrogi śmiech Najdroższa przyprawia mnie o ciarki. - stwierdził San.
Powiedział to
stosunkowo cicho. W sumie mało co jest w stanie zagłuszyć śmiech
królowej, a był on tak straszny, że wszyscy woleli gdzieś uciec
niż pozostać i tego słuchać. Niektórzy nawet twierdzili, że
jest on tak straszny, że nawet sam lucyfer boi się tego śmiechu.
Nagle
drzwi do sali tronowej zostały otworzone z wielkim hukiem.
Automatycznie Sansha przestała się śmiać i nie mogła uwierzyć
własnym oczom. W drzwiach stoją nasi bohaterowie, którzy dziarskim
krokiem weszli do komnaty.
- Wiemy, że to Ty porwałaś Kurai'a, więc teraz nam się nie wywiniesz. - powiedziała ze złością Kiazu.
- GDZIE ON JEST? - po chwili ciszy wrzasnęli nasi bohaterowie.
Królowa,
jest właśnie zdziwiona i bardzo zniesmaczona. O dziwo, Sansha
powiedziała:
- Straże! Wprowadzić więźnia...
Nie
minęła chwila, a strażnicy wprowadzili do sali tronowej Kurai'a.
Był bardzo spokojny. Strażnicy prowadzili go trzymając za barki.
Mimo,że Kurai im się nie wyrywa, ani nic z tych rzeczy, to
strażnicy szarpią go i strasznie nim pomiatają.
- Kurai! - krzyknęła, z troską w głosie Rina.
Po
czym chciała do niego podbiec, ale nagle coś przed nią
eksplodowało. Okazało się, że to Sansha oddała strzał, ze
swojego berła. Po chwili Królowa powiedziała:
- Podejdziesz jeszcze na krok do niego to zginiesz.
- Gdyby nie Kahm Meh-Nehl, to nie byłabyś taka odważna. - odpowiedział jej Kurai.
- Co Ty mu zrobiłaś? - spytała ze zmartwieniem Rina
- Ja? … Nic zupełnie nic – powiedziała ironicznie i złowrogo Królowa.
Nagle
Diuna spytała:
- Kahm Meh-Nehl? Co to takiego?
- To między innymi kajdanki niwelujące czyjąś moc, a właściwie pochłaniają moc. Kiedy mając je na sobie próbujesz atakować, one się uaktywniają i pochłaniają każdą dawkę mocy. Osoba która je nosi, nie jest wstanie wykonać nawet najmniejszego ataku swoim żywiołem. Innymi słowy osoba staje się bezbronna. Odpowiednia ilość Kahm Meh-Nehl jest wstanie unieszkodliwić każdego, co prawda duża ich ilość powoduje również opadanie z sił fizycznych oraz witalnych, co daje powolną śmierć męczarniach – odparł tajemniczy ciepły i przyjazny głos zza pleców naszych bohaterów.
Wszystkie
twarze zwróciły się, w kierunku drzwi. Ich oczom ukazała się
postać ubrana na biało. Było widać, że to mężczyzna. Ma na
twarzy białą maskę w czerwone pnącza kwiatów i otworami jedynie
na oczy. Jest ona doskonale dopasowana do twarzy przybysza. Poza tym
ma on długie jasne, rozpuszczone włosy z czarnymi końcówkami.
Wygląda bardzo elegancko, poważnie i dostojnie zarazem. Po chwili
Ryu powiedziała:
-
Pani, Ankara ambasador z Iniveen, właśnie przybył.
Epizod 35
„Lhûg
Nar”
Błąkanie
się po labiryncie, mrocznych, brudnych i naszpikowanych pułapkami
korytarzy nie należy do najprzyjemniejszych zajęć. Chłopcy
znaleźli się w dość nie ciekawej sytuacji. Mając naprawdę nie
za wiele czasu muszą dotrzeć do dziewczyn, które mogą mieć
wielkie kłopoty.
Tymczasem
w ciemnym lesie, znajdujemy palące się samotnie ognisko. Jego blask
rozświetlał, wszystko wokół. Jego Blask dawał dużo ciepła.
Ognisko to znajdowało się dokładnie w środku trójkąta, którego
wierzchołkami były bardzo wysokie drzewa. Ich koron nie było widać
z ziemi, gdyż wystawały One ponad połać lasu. Nagle po prawej
stronie drzew z mroku wyłoniły się trzy postacie. Były to trzy
dziewczyny ubrane w krótkie śnieżno biało bluzki, odkrywające
ich brzuszki, krótkie spódniczki, takie przed kolana. Na
nadgarstkach mają one niby bransoletki z apaszek.
Kiedy
postacie wyłoniły się jeszcze bardziej z cienia, to okazało się,
że te dziewczyny, są nam doskonale znane. Patrząc z góry, Kiazu
stała na górnym wierzchołku trójkąta. Jego lewym wierzchołkiem
była Diuna, A prawym Rina. W tym momencie można już było
doskonale dostrzec kolor spódniczek jak i „bransoletek”
dziewczyn. I tak kolejno u Kiazu były one czerwone, u Diuny zielone,
a u Riny niebieskie.
Ich
spojrzenia były puste, bez żadnego błysku światła, czy
czegokolwiek wskazującego na fakt,że ich oczy by żyły. Spokojnie
One jeszcze żyją. Kagomini zawładnęła ich umysłami i zrobiła z
nich swoje posłuszne marionetki.
Po
chwili po lewej stronie dziewczyn pojawiło się trzech
przestraszonych mężczyzn, bez koszulek i z wiązanymi z tyłu
rękoma. Dziewczyny wyglądały tak jakby doskonale wiedziały co
maja robić.
Nagle
dziewczyny położyły im na ramionach lewe ręce i zaczęły iść z
nimi w kierunku ogniska. (robią to pod melodie Clamad – Nil Se Iha
La). Zrobiły siedem kroków do przodu, następnie odwróciły ofiary
przodem do siebie, położyły im obie ręce na ramionach i
sprowadziły ich do klęczek. Następnie podczas chwilowego tańca
polegającego na oplataniu głowy ofiary rękoma, tak aby nie ich nie
dotknąć. Po chwili, szybkim i zręcznym ruchem lewej ręki zdjęły
apaszki z prawych rąk i zawiązały przerażonym mężczyzną oczy.
Następnie cofnęły się od nich tańcem, teraz są mniej więcej w
odległości trzech kroków od ofiar. Chwilowy taniec w miejscu i
ruszenie w lewą stronę, przechodząc o jedną ofiarę. Taniec,
który wykonywały podczas cofania się jak i przejścia o jedną
ofiarę w lewo, był bardzo płyny jak i swobodny. Dziewczyny były
świetnie zgrane, doskonale wiedziały co mają robić, wszystko to
co właśnie robiły wyglądało tak jakby ćwiczyły to od dobrych
paru lat. Blask ognia jako jedyne oświetlające je światło,
dodawał im bardzo wiele uroku jak i tajemniczości. Przestraszone
ofiary widziały jedynie lekki zarys ich postaci. Z sekundy na
sekundę ich serca biły coraz szybciej i czuli się coraz mniej
pewnie. Nagle poczuli zimne, mokre łaskotanie na lewych ramionach.
Takie dość mało przyjemne uczucie. Ich głowach kołatały się
najmroczniejsze wizje tego co One z nimi robią w tym momencie. W
rzeczywistości robiły malunki. Każda malowała farbą swój
symbol. (Koło każdej ofiary buła miseczka z farbą w kolorze
ubrania dziewczyny, która przyprowadzała ofiarę do ogniska, oraz
pędzel o dość cienkiej końcówce.) Przy drugim przejściu było
malowane prawie ramie mężczyzny. Kiedy nastąpiło ostanie
przejście to każda dziewczyna znalazła się przed tą ofiarą od
której zaczynała. Wtedy powstał malunek na brzuchu ofiary
przedstawiający symbol dziewczyny przyprowadzającej ofiarę.
Wyobraźcie sobie to przerażenie ofiar, które nie mają pojęcia co
się z nimi dzieje, a ich adrenalina coraz bardziej się podnosi. Po
ostatnim malunku dziewczyny cofają się od ofiar pól obrotem i
bardzo lekkim i swobodnym tańcem robią całe koło w lewą stronę.
Oddają tym samym swego rodzaju hołd wszystkim trzem ofiarom. Kiedy
powrócą na swoje miejsca, to chwile jeszcze potańczą przed nimi.
Następnie seksownym tanecznym krokiem ( wykonują w miarę drobne
kroczki, pełne wspaniałego i płynnego ruchu biodrami), podeszły
do ofiar i jednym szybkim ruchem zdjęły im opaski z oczu, które od
razu rzuciły na ziemię. Cofnęły się tańcem na mniej więcej
trzy kroki od ofiar i padły na kolana.
************
Tymczasem
Panowie, nadal zmagają się z trudami podziemia. Mroczne podziemia
nie były bardzo gościnne dla swoich gości. To jedno z najmniej
gościnnych miejsc w pałacu. W końcu nie ma co się dziwić.
Wybudowane zostały przez Królową Sunsha. Czyli jak na mroczne
podziemia są stosunkowo bardzo młode.
- Jak sądzicie ten rytuał jeszcze trwa? - Spytał Hachi.
- Mam nadzieje, że tak bo straciłem zupełnie poczucie czasu – odparł Otachi.
- A Ty Kurai jak myślisz? - rzekł Hachi.
- A żyjesz? - odparł.
Hachi
poklepał się po ciele, następnie dotknął klatki piersiowej w
miejscu gdzie jest serce. Posłuchał przez chwilę jego bicia i
stwierdził:
- Wychodzi na to, że tak.
- To rytuał jeszcze trwa – rzekł Kurai.
- Optymistyczne nie powiem xD – odparł Hachi.
Po
chwili maszerowania, panowie zauważyli, że robi się coraz
ciemniej. Z kroku na krok ubywało pochodni. Szli tak do momentu gdy
została już tylko jedna pochodnia. Doszli do granicy światła i
zatrzymali się. Maszerowanie po ciemku w nieznanym, tajemniczym i
mrocznym podziemiu nie jest dobrym pomysłem.
- To co robimy Panowie? - rzekł Otachi.
Na
to Hachi bez zawahania powiedział:
- To proste idziemy dalej...
Mówiąc
to zdobił kilka kroków do przodu. Kiedy przekroczył granice
światła i cienia, coś zaczęło zgrzytać. Nagle ze ścian
wyleciały włócznie. Część wyleciało z prawej, a cześć z
lewej strony. Kurai złapał Hachiego za ramię i mocno pociągnął
go do tyłu. Tuż przed nosem Hachiego przeleciały dwie strzały.
Kiedy tylko Hachi wrócił do światła, to ostrzelanie się
skończyło.
- O kurcze tego się nie spodziewałem – stwierdził Hachi
W
tym czasie Kurai machnął ręką na granicy światłocienia. Strzały
znów wystrzeliły.
- No to czas na dobrą obronę. - odparł Otachi.
- Nie. - powiedział Kurai.
- Dlaczego, przecież to parę marnych strzał, nie przebiją się przez naszą obronę. - odpowiedział mu Otachi.
- Po wyjściu z tego labiryntu czeka nas jeszcze poważna walka, marnowanie energii to bardzo głupi pomysł. - odparł Kurai.
- No w sumie to racja. - rzekł Otachi – To co robimy?
Otachi
nie uzyskał, odpowiedzi na to pytanie. Zaczęło się wielkie
rozglądanie się i szukanie wyjścia z sytuacji. Nagle Kurai wyjął
pochodnie z uchwytu i ruszył do przodu. Nic się nie stało.
- Hmmm … żadna strzała nie wystrzeliła. - stwierdził Otachi.
- No to mamy rozwiązanie – powiedział Hachi z uśmiechem na ustach.
Kurai
trzymał pochodnie wysoko aby dawała dużo światła. Dla
bezpieczeństwa szli jednak w niewielkich odległościach od siebie.
Bez problemu przeszli kilkanaście metrów. Nagle przed ich oczami
pojawiło się światło padające z jakby z prawej strony. Dzieliło
ich kilka metrów od niego.
Kiedy
podeszli bliżej to się okazało, że znaleźli tunel, oświetlony
tutel, a w nim schody na górę. Kurai poszedł przodem. Schody
wydawały się nie mieć końca. Nagle usłyszeli huk. Potem kolejny
i kolejny. Dźwięk dochodził zza nich. Odwrócili się więc i
zobaczyli, iż schody za nimi się rozpadają w bardzo szybkim
tempie. Nie zastanawiając się, czym prędzej pobiegli ku górze.
Kurai gdzieś po drodze wyrzucił pochodnie. Im szybciej biegli tym
bardziej im się wydawało, że schody się szybciej rozpadają.
- Patrzcie schody się kończą – stwierdził Otachi.
Nagle
wszyscy trzej wbiegli na gore. Tuż za Hachim spadł ostatni stopień.
Otachi i Hachi lekko się zmęczyli tym biegiem. Po chwili, gdy ich
oddechy się unormowały Hachi powiedział:
- O matko xD … trening „Boginek” przy tym wysiada.
- No – odparł Otachi..
Po
chwili zauważyli na ścianie napis. „Witamy
na trzecim piętrze piekła. Skoro jeszcze żyjesz, to najwyższa
pora spisać testament.”
- Optymizm przede wszystkim – skwitował Kurai.
************
Rytuał
„Lhûg Nar” nadal trwa. Kagomini zadbała o każdy
najdrobniejszy szczegół rytuału. Zorganizowała nawet oprawę
muzyczną, aby nadac większej wartości. (tańczą do melodii
Clannad – Alasdair MacColla) Dziewczyny „leżą” w pokłonie.
Kiedy się zaczynają słowa, podnoszą się szybkim ruchem.
Pozostając nadal na kolanach, przekręcają górną część ciała
raz w prawo a raz w lewo. Biodra pozostają cały czas w jednym
miejscu. Przy skręcie ich ciała unoszą się, wypychając troszkę
biodra ku przodowi. Kiedy ich ciała są proste robią opad pupą.
Ręce przy skręcie, są przy twarzy. Jak zaczyna się refren to
kiedy jest Chall eile to podnoszą ręce ku górze, a kiedy jest
chall a ho ro robią ukłon ku przodowi. I tak przez całą
piosenkę. Kiedy muzyka cichnie w trakcie to powracają do pozycji
wyjściowej z tego układu. Światło ogniska doskonale podkreśla
ich powabne kształty. Ich ofiary mają naprawę bardzo ciekawy
widok. Ich rozpuszczone włosy,świetnie oddają klimat. Wyglądają
bardzo majestatycznie pomimo tego,że tak naprawdę nie robią nic
nadzwyczajnego. Ofiary o dziwo się uspokoiły, były zafascynowane
patrząc na ten niezwykły widok. Dziewczyny tańczyły z wielką
gracją, mając w sobie bardzo wiele pasji.
Nieopodal
w cieniu stała Kagomini, obserwując bardzo uważnie cały rytuał.
Panowanie nad trzema dziewczynami, żeby odtańczyły cały rytuał
kosztuje ją sporo energii. Ale to opłacalny interes i demona
doskonale o tym wie. Jest gotowa na wszystko, aby rytuał doszedł do
końca.
************
- Już nie daleko- stwierdził z radością Hachi
- W sumie trochę za łatwo nam poszło – odparł Otachi.
W
podziemiach panował pól mrok, pełen ciepła. Część pochodni
nieopodal wejścia zgasła, być może się już wypaliła, a może
zdmuchnął je orzeźwiający wiaterek, który dało się poczuć.
Był bardzo przyjemny. I tak było widać wyjście, mieniące się w
blasku ognia, który wydawał się tańczyć na skałach. Znikał, a
następnie się pojawiał. Potem ciemność i blask pochodni zza
pleców bohaterów. Fascynujące jak piękna i spontaniczna mogła
być gra światła. Obserwując to, miało się wrażenie, że świat
nie istnieje. Nic się nie liczy. Można „zapomnieć o Bożym
świecie” rozkoszując się tańcem blasku ciepłego ognia. Chciało
się tu zostać już na zawsze. Można powiedzieć, że dla nich to
był koniec utrapienia. Hachi z Otachim rozkoszowali się tą
błogością, tracąc przy tym czujność. Dla nich liczyło się już
tylko to, że za parę metrów jest wyjście. Już za chwilę
opuszczą mury tych niegościnnych podziemi. Jeszcze tylko kawałek i
będzie po wszystkim. Jeszcze parę metrów i … W tym momencie,
znienacka przed nimi pojawił się Hedertos, cień sługa Kagomini.
(Ostatni „żywy” cień.) A cała magia prysła. To samo miejsce,
tyle że z Cieniem, przerodziło się w niespokojne miejsce pełne
mroku i grozy. Już nie było ukojenia, pojawił się ból i
cierpienie. Wiatr wiał o wiele mocniej, nosząc ze sobą piach i
drobne kamienie. Ogień już nie był taki spokojny, jego taniec
nabrał złowieszczego tępa. Pojawiał się i znikał, tak jakby
ktoś go gonił. Cały spokój odszedł.
- Musiałeś wykrakać, Matole!- rzekł Hachi niezadowolonym głosem.
- Ej, Ty wszystko popsułeś. - powiedział pretensjonalnie Otachi do Cienia.
Cień
uśmiechnął się złowrogo. Powiało mrokiem i chłodem.
- Witam, cała przyjemność po mojej stronie. - powiedział radośnie Cień, po czym stwierdził złośliwie - Kogo my tu mamy. Kurai jeszcze Ci mało, po ostatnim razie?
- Tym razem nie jest sam – odparł Otachi.
- Ha ha ha ha ha – roześmiał się Hedertos, a następnie powiedział - Dzieciaku to mnie rozbawiłeś, nie dość, że jestem dużo silniejszy od was, to jeszcze w lochach mam nad wami przewagę. Nigdy mnie nie pokonacie, a moja Pani dokończy rytuał. HA HA HA HA …
- Jeżeli nie spróbujemy cię pokonać to nie dowiemy się na pewno, dlatego myślę, że warto spróbować – odparł Kurai i przyjął pozycję gotowości do walki.
Nagle
stało się coś dziwnego w podziemnym korytarzu pojawiła się mgła,
a powietrze jakby zamarło. Mgła zgęstniała, wydawało się jakby
zmieniała swoją konsystencję w mleko. Ta gęsta mgła opada coraz
niżej i niżej. Wkrótce zrobiło się zupełnie głucho. Widać już
jedynie niewyraźne, blade zarysy postaci. Wraz z mglą przyszedł
chłód, ale o dziwo powietrze orzeźwia tym swoim chłodem. Podczas
oddechu czuć jak zimne powietrze przenika aż do płuc, schładzając
je bezlitośnie. Często takie mgły bywają w górach, kiedy
dochodzi do ochłodzenia się wilgotnego powietrza. Takie zjawisko
nie powinno wystąpić w podziemnych lochach, a jednak. Ogień stał
się nie widoczny. Miało się wrażenie jakby wszystkie pochodnie
wewnątrz tunelu zgasły.
- Co się dzieje? – spytał Hachi
- W takim miejscu nie powinno być mgły – odparł Otachi.
- To musi być jakaś dobra iluzja – rzekł Hachi.
- Mylisz się drogi chłopcze – odparł chłodnym głosem Cień. - To nie iluzja, wszystko co tu jest, jest tak samo prawdziwe jak Ty.
************
Tymczasem
w pałacu przygotowania do przyjazdu Ambasadora z Iniveen, były już
zapięte na ostatni guzik. Wszyscy z niecierpliwością i w pełnej
gotowości czekali na przyjazd tej ważnej osobistości. Królowa
stała na balkonie, w północnej części pałacu. Patrzyła w
niebo. Była ubrana w swoje najlepsze szaty, w ręku trzymała swoje
berło. Wypolerowane i błyszczące jak nigdy dotąd. Czerwona róża
w środku niego, nigdy nie wyglądała zacniej. A niby planety wokół
niej nigdy nie świeciły wspanialszym blaskiem. Wspaniałe, każdy
kto by się temu przyglądał, był by pod wielkim wrażeniem, tego
niecodziennego widoku. Po chwili Berło rozbłysło, a róża zaczęła
płonąć. Wyglądało to tak jakby słonce rozbłysło na nowo
blaskiem w środku jakieś galaktyki. Berło to zawsze przypominało
taką mała galaktykę z wyglądu, ale teraz wyglądało tak jakby ta
mała galaktyka narodziła się na nowo. Przecudna błyskotka pełna
czaru i uroku. Nie jedna kobieta, chciałaby chociaż potrzymać coś
tak pięknego, a co dopiero mieć je na własność.
Nagle
Królowa spojrzała na swoje wspaniałe berło. Po chwili
powiedziała:
- Lhûg Nar nadal trwa, oby się skończył przed przyjazdem Ambasadora. Dzięki temu, ugoszczę Ambasadora wspaniałym przedstawieniem, a Mrok zginie. HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA.
************
- Ten Cień zaczyna mnie poważnie denerwować – powiedział Hachi.
- Nasze ataki nie robią na nim wrażenia. Lenistwo nie wyszło nam na dobre - Odparł Otachi.
- Moja kamienna osłona, niedługo zostanie przełamana- narzekał Hachi
- Musimy coś szybko wymyślić, albo będzie już po nas – wtrącił Otachi.
Zaiste
Panowie byli w dość nie ciekawej sytuacji, byli schowani za
kamienna osłoną, na którą ciągle napierał Hedetos. Ataki
Hachiego i Otachiego nie dawały żadnego rezultatu. Były jedynie
dobrą osłoną przed atakami Cienia. Kurai do tej pory jedynie
unikał ataków cienia. To było dość dziwne. Hachi i Otachi robili
wszystko aby pokonać przeciwnika, przez to było już trochę
zmęczeni, a Kurai nie robił nic. Wyglądało to tak jakby miał tę
walkę w głębokim poważaniu. Nagle Kurai spytał:
- Otachi, jesteś wstanie wytworzyć kule abyście się w niej obaj zmieścili i na tyle silną aby wytrzymała atak?
- Myślę, że tak ale nie mam pojęcia jak by wzmocnić moją kulą aby mieć pewność – odparł Otachi. - A co? - spytał pośpiesznie.
- Zaraz chwila – wtrącił się Hachi. - Do tej pory nic nie roiłeś i nadal masz zamiar nic nie robić!!
W
tym momencie Hachi rzucił się z pięściami na Kurai'a. Ten się
tylko uchylił od jego ciosu a następnie przyparł go do muru i
powiedział:
- Jeśli nie chcesz aby rytuał się skończył, to zawrzyj dziób, daj mi dokończyć i rób co mówię!
- Niby po co?! - odpyskował Hachi.
- Jeśli nie zrobisz tego co powiem, to zginiesz Ty, Twój jedyny Brat i Twoje trzy siostry. Wszystko co kochasz obróci się w pył. - odpowiedział spokojnie Kurai.
Hachi,
przez chwilę popatrzył na Kurai'a. Coś w głębi jego serca mówiło
mu, że to co mówi Kurai to prawda. Jeśli nic nie zrobią, wszystko
co jest dla nich cenne zniknie z powierzchni ziemi. Uspokoił się, a
Kurai go puścił. W tym momencie Hachi wyciągnął rękę do
Kurai'a i powiedział:
- Dobra to jaki masz plan?
Kurai,
uścisnął mu dłoń i spytał się:
- Jesteś wstanie otoczyć kulę Otachiego czymś w rodzaju okopu, będą w środku?
- No to nie powinno być trudne – odparł Hachi.
Tymczasem,
po drugiej stronie ziemnej tarczy Hedertos, denerwował się coraz
bardziej.
- Wy nędzne tchórze! Najpierw denerwujecie, a potem chowacie się jak te karaluchy po kątach, mi to na rękę cykory jedne! Wyłaźcie i walczcie jak mężczyźni!
Cień
był tak mocno zdenerwowany, że nie zdawał już sobie sprawy z
tego, że ta sytuacja w gruncie rzeczy działała na jego korzyść.
Tak to jest kiedy nerwy biorą górę nad rozumem. Nagle ziemna
ochrona rozpadła się w drobny mak. Rozpadając się wywołała
strasznie dużo „dymu”. W rzeczywistości były to gęste tumany
kurzu, które skutecznie ograniczyły pole widzenia. Nie minęła
chwila, kiedy rozbłysły, niczym błyskawice rozświetlające
zachmurzone burzowe niebo. Cień wydawał się być zszokowany. Nie
minęła nawet chwila kiedy całe pomieszczenie rozbłysło jasnym
biało-żółtym blaskiem. Miało się wrażenie, iż czas się
zatrzymał w miejscu. Nagle blask przeciął piorun, niczym ostry,
wielki miecz. Wyglądało to tak, jakby wielki olbrzym przeciął
całą poświatę swoim wielkim dwuręcznym mieczem. Blask popękał
tak jakby uderzone w niego bardzo wielką siłą. Cały ten „pokaz”
trwał ułamki sekund.
- AAAAaaaaaaaaaaaaaa …
W
tym momencie tumany kurzu prawie opadły. Okazało się, że Kurai
postawił wszystko na jedną kartę. To co się wydarzyło było
bardzo silnym atakiem, wymierzonym w Hedertosa. Kiedy już cały kurz
opadł okazało się, że ostatni cień Kagomini przestał właśnie
istnieć. W miejscu gdzie stał nie pozostała po nim nawet kupka
prochu. Po przeciwnej stronie była wielka kula otoczona głębokimi
rowami w ziemi z wirującym wiatrem. Można powiedzieć, że to był
taki domowy tor dla pioruna i bardzo skuteczna obrona przed atakiem
naszego pioruna kulistego. Ziemia i powietrze doskonale okalają
pioruny, gdyż piorun wnika w ziemię, i rozchodzi się, a powietrze
stanowi dla niego barierę. Na pioruny Kurai'a to by raczej nie
wystarczyło, dlatego Panowie dodatkowo schronili się w kuli
stworzonej przez Otachiego. I dobrze,że to zrobili. Kiedy zrobiło
się zupełnie spokojnie cała obrona znikła, a Hahi powiedział:
- No jestem pod wrażeniem, nie sądziłem że to się powiedzie.
- Kurai jak Ci się udało wywołać tak potężny atak, nie będąc w pełni sił? - zapytał Otachi.
- Nie czas na pogaduszki, rytuał może się niebawem skończyć – odparł Kurai, po czym pobiegł w kierunku wyjścia.
Pozostali
panowie popatrzyli na siebie i pobiegli czym prędzej za nim. Kiedy
tylko wybiegli z lochów ich oczom ukazał się wielki, ciemny, gęsty
i mroczny las. Było w nim tak ciemno jakby była już głęboka
bezgwiezdna noc, ciemna jakby ktoś na niebo wylał cały kałamarz
atramentu. Po prawej stronie od wyjścia z jaskini, dało się
zobaczyć mieniące się światło, nie było ono wystarczająco
mocne, by oświetlić ciemne konary przy bohaterach. Iskrzyło się
jedynie w oddali zabarwiając mgłę na kolor zimnego złota. Miało
się wrażenie, że las jest nadal częścią jakieś wielkiej
jaskini, a konary drzew były jedynie podporami podtrzymującymi
strop.
Z
tamtego kierunku było słychać również muzyką, (Clannad - A
Mhuirnin O) niesioną przez echo. Czasem miało się wrażenie, że
otacza ona ich ze wszystkich stron. Ta muzyka była dobrym znakiem,
rytuał Lhûg Nar jeszcze trwał.
- Co to muzyka w lesie? - zdziwił się Otachi.
- To część rytuału Lhûg Nar – odparł Kurai.
- A to luz, nie ma co się spieszyć – rzekł z radością Hachi.
Kurai
wsłuchał się w muzykę, po chwili stwierdził:
- Mylisz się rytuał już się kończy. Musimy się bardzo spieszyć!
Po
tych słowach wystrzelił jak z procy w kierunku blasku. Pozostali
bohaterowie bez zawahania ruszyli za nim. Muzyka jeszcze trwała, ale
nie ubłaganie leciała dalej, a wraz z nią był nie lada wyścig z
czasem. Muzyka którą słyszeli była ostatnią, którą chcieliby
usłyszeć. Razem z tą muzyką praktycznie kończy się rytuał. Im
byli bliżej źródła światła tym mieli wrażenie, iż szybciej
biegną. Po chwili ich oczom ukazało się ognisko, pełne blasku i
namiętności. Sprawiało ono wrażenie, że żyje własnym życiem i
jest tak silne i potężne, iż nie da go się zgasić. Na pierwszy
rzut oka to było samotne ognisko w lesie. Kiedy podbiegli jeszcze
bliżej to zobaczyli trzech związanych mężczyzn, którzy z jednej
strony sprawiali wrażenie sparaliżowanych strachem, a z drugiej
zafascynowanych tym co się dzieje. W odległości około 5-6 kroków
przed nimi znajdowały się dziewczyny. Poruszały one faliście i
seksownie biodrami. Widziane w tym pół mroku wyglądały bardzo
tajemniczo i podniecająco.
(Bhfearr
i bhfad a bheith cinnte do
Níor
ghlac sé i bhfad gur bhris sé mo chroí sa
A
leoga ní seo mo scéilín ó
(A
mhuirnín ó an dtiocfaidh tú na bhaile
A
mhuirnín ó an dtiocfaidh tú liom
A
mhuirnín ó an dtiocfaidh tú na bhaile
A
mhuirnín ó x5)
W
tym momencie nasze bohaterki wyjęły sztylety zza pasków sztylety.
Wspaniale odbijały one blask z ogniska. Były doskonałym
dopełnieniem widzianego obrazu. Sprawiały wrażenie takich złoto
miedzianych blaszek, doskonale współgrających z blaskiem ognia.
Ruszyły ruszając biodrami ku ofiarom. Zbliżały się do nich w
rytm muzyki.
- Hahahaha już prawie koniec jeszcze chwila i będzie koniec – mówiła pełna radości Kagomini.
Nagle
demonie zrobiło się ciemno przed oczami. Po chwili wszystko zaczęło
wirować. Kagomini poczuła się jak we wnętrzu pralki podczas
wirowania. Okazuje się, że Otachi zamkną ją w wielkiej kuli, w
której wywołał tornado. Dołączył się do tego Hachi i wypchał
kulę Otachiego piachem. Dziewczyny przystawiły ofiarom sztylety to
gardeł. Nastała chwila niepewności. Jeśli, nasze bohaterki
chociaż drasną swoje ofiary, to rytuał będzie zakończony.
Chłopcy wzmocnili atak.
Demona nie dość, że
zmagała się z tornadem, to jeszcze co chwile trafiała na piasek i
kamienie, które raniły jej ciało, oraz jej bezcenne lustro
zawieszone na szyi. Po niedługim czasie lustro rozbiło się w
drobny mak. Dało się usłyszeć brzdęk pękającego szkła,oraz
przeraźliwy i przeszywający krzyk, a muzyka ucichła. Wszystko w
około zamarło. Przeszywająca cisza, ta niepewność. Ta ciężka
atmosfera praktycznie zmroziła krew w żyłach bohaterów. Nagle
wszystkie trzy sztylety znikły, a dziewczyny bezwładnie poleciały
na ziemie. W tym momencie nie wiadomo skąd pojawił się Kurai,
który złapał Rinę i położył ją na ziemi, to samo zrobił z
Kiazu i Diuną. Kiedy wszystkie już leżały na ziemi, do ogniska
dobiegli pozostali panowie. Podnieśli sztylety i uważnie je
obejrzeli.
- Czysty -krzyknął Hachi
- Mój też – stwierdził Otachi.
- Wszystkie są czyste, rytuał został w porę przerwany - stwierdził z ulgą Kurai.
Po
chwili przecięli więzy krępująca ofiary. Wszystkie trzy niedoszłe
ofiary nieprzytomnie opadły na ziemie.
- Uffff … udało nam się – powiedział z wielką radością Otachi.
- No … - skwitował równie szczęśliwy Hachi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)