niedziela, 23 listopada 2014

Sezon II - "Turniej" (epizody 38-61)

=> w tej serii nasi bohaterowie przeżywają emocjonująca przygodę poznając zupełnie nowy świat o jakim nie mieli dotąd pojęcia.... 

Epizod 37


„Prawdziwa przyjaźń”


Po chwili Ryu powiedziała:
  • Pani, Ankara ambasador z Iniveen, właśnie przybył.
  • Ah witaj zacny gościu z Iniveen, bardzo miło Cię gościć w naszych skromnych progach – powiedziała z zakłopotaniem królowa.
  • Witaj zacna Pani, widzę, że przybyłem nie w porę? - rzekł Ankara
  • Ależ oczywiście, że w porę. Te dzieci właśnie wychodzą z prywatnej audiencji jakiej im udzielałam. Proszę się nimi nie przejmować. - odpowiedziała niespokojnym głosem Królowa.
Kto jak kto ale Ankara nie powinien być światkiem tego co tu się przed chwilą stało. Królowa robi tak zwaną dobrą minę do złej gry. Nie jest pewna ile z tego całego zajścia widział Ankara i jak to zaważy na jego decyzji, o podpisanie paktu. Wolała, udawać iż nic tu się nie stało.
  • Hmmm... zaraz to ciacho będzie moje – powiedziała Kiazu w myślach skradając się do ambasadora.
Nagle dało się usłyszeć kolejną eksplozje i pisk, o znajomej barwie głosu. W tym momencie Kiazu straciła zainteresowanie Ankarą, odwróciła się i krzykła:
  • Rina NIEEEEEEEEE !!!
Zapewne Rina chciała wykorzystać zamieszanie aby dostać się do Kurai'a. Może myślała, że uda się jej go uwolnić. Kiedy Kiazu się odwróciła to zobaczyła, że jej kochana siostra leży w objęciach Kurai'a nieprzytomna na ziemi. Wydaje się jakby nie żyła.
  • Kurcze nie trafiłam – powiedziała ze złością Hana, dodając – ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło widzisz Mama uprzedzała abyś nie podchodziła.
Okazuje się że Hana pod postacią kota, zabrała matce berło i wystrzeliła z niego, a Kiazu powiedziała, a właściwie to wykrzyczała:
  • TO TAK POGRYWASZ?! TEGO JUŻ ZA WIELE!!!
W tym momencie Kiazu stanęła cała w płomieniach. Wygląda to tak jak by Kiazy zmieniła się w czysty ogień. Dopiero po głębszym przyjrzeniu się można było zobaczyć czarną sylwetkę Kiazu, z białymi oczami. Dość duży ogień, a w środku niego wściekła Kiazu, to bardzo niebezpieczne połączenie. Ogień okrywający Kiazu, był jak burza. Niespokojny waleczny i destruktywny. Płomienie tańczyły jak opętane przez wiatr, szalejąc. Wspaniała gra światła, była niezwykle mroczna i tajemnicza. Nie był to przyjazny ciepły płomyczek, to był nieokiełznany ogień zemsty.
  • WRAU – krzyknęła Kiazu trochę demonicznym głosem.
Po czym wystrzeliła płomień w królową. Ta ledwie zdążyła zabrać córce berło i postawić osłonę.
Kiazu jednak nie przestawała atakować, strzelała w królową potężnymi kulami ognia. Kiazu była wściekła, a chaotycznie nie kontrolowane ataki, o dziwo leciały przynajmniej w dobrym kierunku ale cześć z nich nawet nie trafiała o tarczę Królowej. Jednak niektóre z tych co trafiają, potrafią się również przebić przez osłonę Sanshy i drasnąć ją.
W tym czasie kiedy Królowa, walczyła defensywnie, strażnicy uciekli w popłochu z sali tronowej, a reszta paczki podeszła do Riny i Kurai'a.
  • Przydałaby się wodna osłona. - rzekł Otachi.
  • Dokładnie – odparła Diuna, dodając – Kiazu zupełnie nie panuje teraz nad sobą.
  • Bez kija nie podchodź, a z kijem jeszcze gorzej – odpowiedział półżartem Hachi.
W tym momencie Królowa przeszła do kontrataku. Wystrzeliła masę białych kul. Przypominają trochę białe komety z pięknymi warkoczami, dają bardzo dużo światła. Biją takim niesamowitym blaskiem, że w pomieszczeniu zrobiło się zupełnie jasno, a kto kol wiek spróbowałby spojrzeć w nie, zostałby oślepiony. Kule z niesamowitą szybkością rozpierzchły się po całym pomieszczeniu latając w różnych kierunkach. Jest jedna potężna eksplozja za drugą, a Kiazu nawet nie ruszyła się zmiejsca.
  • HA HA HA WIDZĘ ŻE KTOŚ MA TU KŁOPOTY Z CELNOŚCIĄ?! – powiedziała złowrogo i demonicznie Kiazu, chwilowo zaprzestając ataku.
  • Skąd wiesz, że celowałam w ciebie? - odparła zawistnie Sansha.
Kiedy dym opadł to Kiazu, rozejrzała się po całej sali tronowej, która jest już dość mocno zrujnowana. Wszędzie walają się kawałki ścian podłóg. Wśród tych zniszczeń zobaczyła stojącego Kurai'a z Riną na rękach, a wokół niego stali pozostali. Cali poobijani, zmęczeni i praktycznie już bez sił.
  • Co WY robicie, uciekajcie stąd!! Jeszcze jeden taki atak i będzie po WAS! - powiedział Kurai w dość dosadny sposób.
  • Stary chyba Cię coś gnie. - skwitował Hachi.
  • Myślisz, że zostawimy Cię tutaj na pewną śmierć? - odparł dysząc Otachi.
  • To się grubo mylisz, bo nie pozwolimy na to! - powiedziała z uśmiechem Diuna.
  • Zaraz zginiecie, nie rozumiecie tego? - spytał Kurai.
  • Stary, jesteśmy drużyna, a poza tym nie zostawia się przyjaciół w potrzebie – odpowiedział Otachi z uśmiechem, praktycznie ledwie stojąc na nogach.
Mimo, że byli już bardzo zmęczeni to nie zamierzali zrezygnować.
  • Ojej bo się wzruszę – wtrąciła złośliwie królowa.
Następnie ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, wycelowała swoje potężne berło w naszych bohaterów, mówiąc:
  • No to zegnajcie, znajdę sobie inna piątkę.
W tym momencie wystrzeliła wielka kulę, która wydaję się być dużo silniejsza od poprzednich. Wszystko wydaje się być już przesądzone. Nasza paczka zaraz zginie w męczarniach. Oślepiający błysk rozwiał się po całej komnacie. Z okiennic wyleciały szyby, a pałac aż się zatrząsł. To była naprawdę potężna eksplozja. Gęsta warstwa dymu uniemożliwiała zobaczenie co się stało. Nie było szans na przeżycie takiego ataku.
  • To już koniec! HAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHA – zaśmiała się demonicznie królowa.
  • MYLISZ SIĘ TO DOPIERO POCZĄTEK– odparł znajomy głos.
W tym momencie dym zaczął opadać, a oczom królowej ukazała się Kiazu stojąca przed resztą towarzyszy oraz ściana ognia ciągnąca się praktycznie przez cała komnatę i pod sam sufit.
  • WYSTARCZY, ŻE ZABIŁAŚ JEDNĄ Z NAS, NIKOGO WIĘCEJ NIE POZWOLE CI SKRZYWDZIĆ- powiedziała Kiazu swoim mrocznym głosem.
Po chwili ciszy dopowiedziała z wrednym uśmiechem:
  • NO CHYBA ŻE PO MIM TRUPIE!
Obie są gotowe dalej walczyć. Ich determinacja jest bardzo wielka. Królowa szykowała kolejny potężny atak, a Kiazu, która już opanowała w jakimś stopniu swoją nową postać szykowała się również do ataku.
  • Kochane Panie, nie wypada niszczyć tak wspaniałego pałacu. - powiedział Ankara.
Kiazu zaprzestała ataku, wróciła nawet do swojej normalnej postaci. Ten atak dał się jej we znaki. Była osłabiona jak reszta drużyny. Królowa jednak wystrzeliła swoja kometę. Kiazu zamknęła oczy. Wydaje się jakby pogodziła się ze swoim losem. Wiedziała, że zaraz zginie. Kolejna eksplozja.
  • Królowo prosiłem o zaprzestanie walki.
Na te słowa Kiazu otworzyła oczy i zobaczyła stojącego przed sobą Ambasadora, który mówił dalej:
  • Dosyć już widziałem na dzisiaj. Jasno określiłaś, że nie życzysz sobie naszego paktu. Wielka szkoda. Myślałem, że Tochi Neko bardzo tego paktu potrzebuje. Jak widać myliłem się.
  • Ależ nie szanowny Ankaro to nie tak, my bardzo chcemy podpisać ten pakt. A ten mały incydent buntu nic nie oznacza. - odpowiedziała z wielkim zakłopotaniem Królowa.
Już nie była tak pewna siebie jak jeszcze przed chwilą. Ambasador widział, wszystko to czego miał nie widzieć, a tym bardziej nie miał w tym uczestniczyć. Szanse na podpisanie paktu militarno-hadlowo-politycznego malały z każdą minutą. Natomiast Królowa, nie ma pojęcia ile szanowny gość wie o tym co się tu dzieje i jak to wpłynie na stosunki między Iniveen a Tochi Neko. Są jednak duże szanse, że wszystko zostało zaprzepaszczone. Pozostało tylko jedno.
  • Ambasadorze Ankaro, wiem że to co się tu stało było karygodne. Przepraszam, że byłeś świadkiem tego wszystkiego. Błagam o wybaczenie i o podpisanie tego paktu. Jestem wstanie zrobić wszystko dla dobra mojego królestwa. - powiedziała Sansha, ze skruchą w głosie.
Ankara milczy. Bardzo trudno oczytać czy się zastania, czy może nie chce nawet rozmawiać z królową. Z każdą chwilą atmosfera robiła się co raz gęstsza. Nagle ambasador powiedział:
  • Czy Tochi Neko jest wstanie zdjąć wyrok śmierci z tego młodzieńca?
  • A … al.... ale …
  • Tak, zacna Królowo, co byś chciała powiedzieć?
  • Ależ tak! Oczywiście, jak sobie życzysz – odpowiedziała szybko Królowa.
  • Ale Matko …. – wtrąciła się cichym głosikiem Hana.
  • Milcz dziecko, nie wtrącaj się kiedy dorośli rozmawiają. Matka wie co robi, - przerwał jej Król.
Hana zamilkła a Królowa podniosła berło. Po chwili cztery metalowe bransolety, Kahm Meh-Nehl, znajdujące się na rękach i nogach Kurai'a od tak znikły. Dzięki temu był już wstanie uleczyć swoich przyjaciół. Rina, która jednak żyje odzyskała przytomność i od razu wtuliła się w Kurai'a.
  • Proszę jest wolny. Straż od dzisiaj wyrok ciążący na Kurai'u jest zlikwidowany, roznieście te wieści po całym królestwie.- powiedziała Królowa ze sztucznym uśmiechem radości i zakłopotaniem.
Jak powiedziała tak się stało, przybyłe straże ruszyły nieść słowa Królowej. Wyglądali tak jakby sami nie wierzyli w to co się teraz dzieje, ale cóż rozkaz to rozkaz.
  • Dobrze. A co się z Nim teraz stanie? - odparł Ankara.
  • Chciałabym aby został na Tochi Neko póki nie wymyślimy czegoś co można z nim zrobić. - odpowiedziała niepewnie Sansha.
  • Doskonale, mam już nawet pewien plan, ale o tym porozmawiamy później. Czy pozostała młodzież tu obecna też jest wolna i może swobodnie wrócić na ziemie? - kontynuował twardo Ankara
  • Jak najbardziej jeśli tylko zechcą. Oczywiście zawsze będą mile widzianymi gośćmi w moim królestwie. - odpowiedziała, mało zadowolona Królowa.
Z każdym „żądaniem” ambasadora Królowa była coraz bardziej niezadowolona, wbrew sobie spełniała każde słowo Ankary.
  • Jestem zmęczony podróżą, udałbym się już do swojej komnaty. Czy resztę spraw zechciałabyś ze mną omówić jutro? - spytał przyjaźnie Ankara.
  • Tak, tak jak najbardziej. - odpowiedziała z ulgą Królowa. - Ryu zaprowadź proszę gościa do Komnaty.
Ryu ukłoniła się, po czym powiedziała:
  • Panie Ambasadorze, zapraszam za mną.
Dostojnik miał już ruszyć za pokojówką kiedy usłyszał:
  • Panie Ankaro, czy mógłby Pan chwile zaczekać? - spytała nieśmiało Rina.
  • Jak najbardziej, o co chodzi? - odpowiedział ambasador, zatrzymując się.
  • Chcielibyśmy Panu Ambasadorze podziękować. - odpowiedziała mu Rinka, kłaniając się.
  • Panienko Rino co tak oficjalnie? - odparł Ankara.
Nasi bohaterowie zdziwili się skąd zacny dostojnik, zna imię jednej z nich. Zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć, ambasador zdjął maskę.
  • O kurcze Anki to Ty? - stwierdził z wielkim zdziwieniem Otachi.
  • Tak Otachi to ja. - odpowiedział mu Anki.
  • Ale … ale … ale jak to? - wyjąkał Hachi.
  • Widzicie, przedstawiłem się Wam zdrobnieniem od mojego imienia. - odpowiedział z uśmiechem Ankara.
  • A po co Ci ta maska? - zapytała z dociekliwością Diuna.
  • Widzisz panienko, u nas tak załatwia się ważne sprawy. Takie oddzielenie spraw prywatnych od zawodowych. Bez maski jestem osobą prywatną a zakładając ją staje się ambasadorem. - odpowiedział przyjaźnie i spokojnie Ankara.
  • Anki dlaczego nam pomogłeś? - zaciekawiła się Kiazu.
  • Już dano szukałem, czegoś czym mógłbym utrzeć nosa tej zarozumiałej królowej. Ta Kobieta nie dopuszcza do siebie nawet myśli, że coś może nie pójść po jej chorym widzimisię. Przecież jest królową, jej słowo jest prawem, jak ją znam nigdy nie cofnęła swojego słowa. Jedyne na czym jej zależało przez te wszystkie lata, to pakt z Iniveen i to aby ciągnąc od nas maksymalne korzyści w zamian dając tyle co nic. Dlatego od lat nie chciałem go podpisać, a Sansha na siłę dalej próbowała. A dzisiaj postanowiłem ulec Waszej władczyni, ale nie za darmo. - powiedział Anki puszczając oczko i ze szczerym uśmiechem.


************

Tymczasem całe ciało Sanshy drżało z nerwów. Była jednocześnie wściekła, zmieszana, zszokowana i zniesmaczona tym co się stało dosłownie przed chwilą. Nikt nigdy nie postąpił z Nią tak jak Ankara, władca Iniveen. Ambasador podważył jej decyzję, jej święte słowo. I to dla kogo? Dla mroku i piątki dzieciaków. Jak by na to nie patrzeć Królowa miała wybór, albo zaprzepaścić podpisanie paktu na wieki, albo zaświecić lampkę w tunelu i mieć szanse na „lepszą” przyszłość.
  • Matko co Ty najlepszego zrobiłaś?! - wykrzyczała Hana z pretensją.
  • PO PIERWSZE NIE TYM TONEM, A PO DRUGIE TO TWOJA WINA! !– od krzyczała jej Królowa z wielką złością.
  • Hana, Twoja Matka właśnie musiała własnym obcasem zdeptać swoją godność, ale postąpiła słusznie. Nie miej pretensji do Matki. - wtrącił spokojnie Król.
Hana była zdezorientowana, dziewczyna nie ma pojęcia dlaczego jej własna Matka zrobiła coś takiego. Po chwili Hana spytała cichutkim głosikiem:
  • Mamo, ale dlaczego?
Sansha wzięła się w garść i powiedziała w miarę spokojnym tonem:
  • Hana, kiedyś zrozumiesz, że czasami dla dobra Królestwa, którym się włada, trzeba poświęcić siebie. Pakt z Iniveen jest dla Nas bardzo ważny, dzięki niemu znowu będziemy potęgą. Córcia dobra Królowa zawsze dba o swoje królestwo, pamiętaj o tym. Trzeba rządzić twardą ręką, ale czasem trzeba pójść na kompromis i zejść trochę z tonu. Bo dobry władca musi wiedzieć, że dbanie dobro królestwa i przyszłych pokoleń jest najważniejsze.


************

  • Eh... jutro rano wracamy na ziemie. - stwierdził ze smutkiem Hachi.
  • No i powrót do szkoły. - dopowiedział Otachi.
  • Oj przestańcie szkoła jest fajna – odparła z uśmiechem Diuna.
  • Ej co jest? Wygraliśmy, a więc balujemy – stwierdziła pełna radości Kiazu, włączając muzykę u siebie w komnacie, poprzez klaśnięcie w dłonie.
Po chwili wszyscy złapali dobry humor Kiazu. Wszyscy nasi bohaterowie wygłupiali się i tańczyli. Nawet Kurai dał się porwać w wir imprezy. Dobra zabawa, muzyka na maksa i oni, ta noc należała do nich.


************

Słońce już dawno wstało i praży swoimi promieniami. Róże są jeszcze skąpane w chłodnej rosie a promienie słoneczne sprawiają, że te malutkie kropelki mienią się wspaniałymi barwami. Różany ogród jak co rano wyglądał wręcz bajecznie. Leciutki wietrzyk unosił ze sobą aromatyczny zapach róż i błogą, pełną marzeń atmosferę. W tym magicznym miejscu spotykamy dzisiaj same znajome twarze. Wszyscy ich obecni znajomi z Tochi Neko, poza rodziną Królewską i Ankara, przybyli do ogrodu aby pożegnać naszych bohaterów, przed ich powrotem na ziemie. Mimo że to pożegnanie to większości towarzyszył szczery uśmiech na twarzy, ale każdy na swój sposób był radosny.
  • No to dzisiaj kończą się wam wakacje? - stwierdził Rudy.
  • Niestety tak – odparł Hachi.
  • Możecie do Nas wpadać w każdej chwili. - odpowiedziała z uśmiechem Yorokobi.
  • Tylko co my powiemy w szkole jak się nas spytają o wakacje? - powiedziała z wyrzutem i niechęcią Diuna.
  • Powiecie ze byliście „w” Tochi Neko i ominiecie parę faktów. - odpowiedział Amis.
  • A no tak, przecież Kurai otwarcie mówił że pochodzi z Tochi Neko. - przypomniała sobie Diuna.
  • No niestety czas już już na nas – wtrącił się Otachi.
W tym momencie znajomy, pogodny i przyjazny głos powiedział:
  • A ze mną to się nie pożegnacie? Nie ładnie.
  • Anki, Ty tutaj? - odpowiedziała z radością Kiazu.
Ambasador, podszedł bliżej do zgromadzonych. Wszyscy poza naszą szóstka oddali mu pokłon, pełen szacunku. Ankara lekko kiwną głową, w geście przywitania się z obecnymi, uśmiechnął się i powiedział:
  • No pewnie, że tutaj, spotkanie z królową mam później więc postanowiłem tu przyjść.
  • To miłe z Twojej - strony powiedziała Rina, również z uśmiechem.
Nagle coś wpadło z wielkim rozpędem w ramiona Riny. To była Yuri, która najwidoczniej też chciała wrócić z nimi na ziemie.
  • A ty maleństwo gdzie się podziewałaś? - spytała Rina.
  • Mrue, mruuuaaaa – odpowiedziała Yuri.
  • Swoja drogą ciekawe co się dzieje z Neko? - spytała Diuna
  • Ma się świetnie, jakoś po rozpoczęciu roku zamieszka z Wami – odpowiedziała Hashi.
  • Ale...
  • Spokojnie, wszystko załatwione, tu się zakrzywiło czasoprzestrzeń, tam się zakrzywiło – przerwała Diunie, Hashikita z uśmiechem , dodając – Nie ważne co się działo przed Waszym przyjazdem tutaj i co będzie się działo później. Teraz jest tak, że Neko zamieszka z Wami. Ale cicho-sza.
Dzisiaj w ogrodzie jest bardzo miło, niestety czas biegnie nie ubłaganie. Pożegnanie odbywało się w bardzo przyjacielskim klimacie. Wygląda to tak jakby starzy dobrzy przyjaciele, żegnali się przed wyprawą. Panowie podawali sobie ręce, czasem też po przyjacielsku się obejmując jak dwa niedźwiedzie. Panie zazwyczaj się przytulały, albo dawały buziaka w policzek. Nawet Ankara nie był już taki oficjalny i pożegnał się z nimi jak ze startymi znajomymi. Tego dnia wszyscy byli na równi. Na końcu do naszych bohaterów podszedł Kurai, mówiąc:
  • No to nara.
  • Ej no Stary nawet ręki nie podasz? - droczył się Hachi.
  • Jasne, że podam – odparł Kurai wyciągając jednocześnie rękę.
  • Trzymaj się Stary, będziemy Cię odwiedzać – powiedział Otachi, również podając mu rękę.
Diuna podeszła do niego bez słowa. Po chwili uśmiechnęła się, przytuliła się do niego i powiedziała:
  • Równy z Ciebie gość. Do zobaczenia.
  • Papatki przyjacielu, jeszcze tu wrócimy – stwierdziła Kiazu z uśmiechem rzucając mu się na szuję.
Kiedy Kiazu skończyła, to przyszła kolej na Rinę. Dziewczyna nieśmiało zaczęła podchodzić do Kurai'a. W końcu to on podszedł do niej, pocałował ją w usta i powiedział:
  • Jesteś moim słońca promieniem, a ja zawsze będę przy Tobie. Do zobaczenia.
Rina początkowo zaniemówiła, wtuliła się tylko w milczeniu w Kurai'a. Tymczasem Kiazu powiedziała z łezką w oku:
  • No, no nasza mała siostrzyczka nam dorasta.
  • No nareszcie. - odparła z uśmiechem Diuna.
  • Papa, też zawsze będę przy Tobie. Do zobaczonka. - odpowiedziała w końcu Rina.
W tej samej chwili w oddali pojawiła się rodzina królewska. Nie podeszli, bliżej nawet na krok. Sansha dyplomatycznie pochyliła lekko głowę, w geście aprobaty. To było suche pożegnanie z jej strony, ale zawsze jakieś. Nasi bohaterowie zdziwili się, że przyszli, lecz ucieszyli się jednocześnie na ich widok. Miryoku zaczęła gromadzić energię, na ich przeniesienie. Kiazu. Diuna, Rina, Hachi i Otachi machając wszystkim obecnym, pomału zaczęli znikać.
  • Nie zapomnijcie o nas. - powiedziała na odchodne Rina.
  • Jeszcze tu wrócimy – stwierdziła radośnie Kiazu.
Nagle znikli i tak naprawdę nie zdążyli się obejrzeć, a znaleźli się już w akademiku w salonie u dziewczyn. Dla nich to była naprawdę wielka przygoda. Niestety trzeba było wrócić i zacząć kolejny rozdział życia. Jeszcze wiele przygód przed nimi. A my będziemy im dalej w nich towarzyszyć.


  • Nareszcie w domu. - stwierdził Otachi
  • No, wreszcie czas odpocząć - dopowiedział Hachi.
  • A potem wielki powrót.... Do zadań i obowiązków – odparła radośnie Diuna.
  • Ciekawe co jeszcze nas czeka? - spytała z ciekawością Kiazu.
  • Niedługo na pewno się przekonamy, to jeszcze nie koniec. - odpowiedziała Rina z Uśmiechem.

Epizod 36



„Ankara – Ambasador z Iniveen”


W lesie, ognisko nadal świeciło swym wspaniałym blaskiem, jednak miało się wrażenie, iż las się rozjaśnił. Nie wydawał się już tak bardzo mroczny. Zdawało się, że wszystkie problemy nagle odeszły i już nigdy nie powrócą.
Po chwili nasi panowie przecięli więzy krępujące ofiary. Wszystkie trzy niedoszłe ofiary nieprzytomnie opadły na ziemie. Hachi i Otachi usiedli na ziemi i z radością oznajmili, że to nareszcie koniec.
Nagle ziemia zaczęła się ruszać, po chwili ziemia wokoło bohaterów zaczęła opadać. Spod ziemi wyrosła cała armia dziwnych wojowników. Mieli na sobie czarne szaty, zakrywające im twarz, włosy i resztę ciała. Wyglądali niczym wojownicy ninja. Miało się dziwne wrażenie, iż nie są oni ludźmi. Biła od nich dziwna złowroga aura. Powietrze zrobiło się chłodne,jakby temperatura nagle znacznie spadła. Czuło się nadejście śmierci.
Od razu jak się tylko pojawili to zaatakowali. Byli bezszelestni i szybcy. Zwykłe oko nie nadążało za ich ruchami. Tajemniczy przybysze nie należą do łatwych przeciwników. Kiedy przypuścili pierwszy atak, to okazało się, że atakują tylko Kurai'a. Wydawało się, że reszty bohaterów nie widzą.
Było ich tak wielu, że nawet szybki Kurai miał problemy aby unikać wszystkich ciosów. Kilka razy został draśnięty tu i ówdzie. Były to niewielkie płytkie ranki. Choć czasem najeźdźcy mieli okazję do głębszych cięć. Jednak nie korzystali z nich. Tak jakby ich celem nie było unicestwienie białowłosego bohatera, ale coś zupełnie innego.
Hachi i Otachi długo się temu bezczynnie nie przyglądali. Chcąc pomóc koledze w opałach zaatakowali. Tajemniczy napastnicy bez żadnego problemu unikali ich ciosów. Ta nierówna walka była jak przeznaczenie, którego nie da się uniknąć.
Nagle cały las stał się jeszcze bardziej mroczniejszy niż przed ostatnio. Drzewa były niespokojne. Prawie kładły się na ziemie. Gięły się za sprawą bardzo silnego wiatru jaki się niespodziewanie zerwał. Dziwni napastnicy nagle zaniechali jakiego kol wiek ataku. Stali jak słupy soli i nawet nie drgnęli. Ich ubrania falowały na wietrze, miejscami się rozszarpując, a właściwie to ciąć. Na ich stojach pojawiały się ślady jakby po cięciach mieczem, nożem czy inna biała bronią.
  • No brawo Otachi, nie wiedziałem, że tak potrafisz. - Stwierdził z zazdrością Hachi.
  • Ale to nie ja … - odparł Otachi.
W tym momencie, pojawiły się wyładowania elektryczne, a panowie spojrzeli w kierunku Kurai'a. Stał on niedaleko nich, w lekkim rozkroku, za ugiętymi jego rękoma skrywała się jego głowa. Było widać jedynie włosy, które były uniesione ku górze. Po chwili Kurai opuścił nieco ręce, były teraz wyprostowane i skierowane ku dołowi. Wyładowania elektryczne znacznie urosły na sile. Las ciemniał z minuty na minutę. Z ciemnego granatu przechodziło w zabarwioną na niebiesko czerń. Jedyne źródło światła, ognisko zostało zdmuchnięte przez wiatr. Okolica była tak mroczna, iż trudno było dojrzeć zarysy oddalonych o kilkanaście metrów drzew, a co gorsza napastników. Na wzroku póki co nie dało się polegać. Pozostał słuch i instynkt. Gdy oczy przyzwyczaiły się do tego skromnego zakresu światła, las rozświetliło piekło.
  • Kurcze, Chłopak musiał się nieźle zdenerwować – stwierdził Otachi.
  • Noooo …. - odparł Hachi.
Rozpętała się straszliwa burza. Intensywne białe światło, wydawało się pulsować. Natomiast wszystkie ruchy sprawiały wrażenie spowolnionych, chociaż były one wykonywane z normalna szybkością. W tym momencie jedynym blaskiem były wyładowania, które rozświetlały wszystko w około. Towarzyszył temu przerażający, rozrywający huk, który sprawiał wrażenie, jakby miało ich zaraz zaatakować samo niebo. Oczy Kurai'a zrobiły się białe, a całe jego ciało otoczyła jakby wielka elektryczna kula. Pioruny biły jak oszalałe, grzmiało tak, że aż się ziemia trzęsła. Mroczne światło rodziło uczucie, jakby cały las się palił. Nie było deszczu. Czuło się niewiarygodny szacunek do tej nieokiełznanej siły. Hachi i Otachi odruchowo skulili się pełni pokorny przed siłami „natury”. Ten wspaniały i przerażający pokaz siły, nagle obudził niczego nieświadome dziewczyny. Początkowo nic do nich nie docierało. Nagle przeszył je straszliwy huk, a ich oczom pokazał się niesamowity i straszny zarazem pokaz błyskawic i piorunów.
  • Gdzie ja …. o matko co się dzieje!? …. - stwierdziła z przerażeniem Kiazu.
  • Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa ….
Przeraźliwy krzyk Riny, która panicznie boi się burzy, był praktycznie ledwo co słyszalny. Dziewczyny, które siedziały koło niej, z ledwością ją usłyszały. Nic dziwnego. Burza rosła na sile z każdą minutą. Miało się wrażenie, że im bardziej burza szalała tym mniej przeciwników było już do pokonania. Była to racja. Przeciwnicy znikali jeden po drugim od uderzeń pioruna. Kurai sobie świetnie radził. Jego burza osiągnęła już tak wielki poziom, że nie tylko Rina trzęsła się jak galareta, ale i reszta bohaterów. Pośród tego zamieszania Hachi i Otachi zachowali jedynie trzeźwe myślenie. Utrzymywali obronę chroniącą zarówno ich jak i dziewczyny. Ziemna zapora Hachiego skutecznie zasłaniała im pole walki. Wielka zamknięta ziemno-kamienna kula, wypełniona lekkim wiatrem Otachiego jest doskonałą obroną, przeciwko burzy. Nagle wszystkich ogarnęło uczucie, że burza słabnie w zastraszającym tempie. Pierwsza myśl, że to już koniec ten walki. Przypadkowe ataki na kulę, nie były już tak silne jak jeszcze przed chwilą. Burza cichła. Z każdą sekundą robiło się coraz spokojniej. Kiedy zapora opadła, ich oczom ukazał się bardzo zmęczony Kurai na pustej przestrzeni. Nie było tam tych dziwnych wojowników, a gdzie nie gdzie pozostały jeszcze rosnące drzewa. Mroczny las, przerodził się w polane z samotnymi drzewami. Patrząc na Kurai'a uświadomili sobie, że jeszcze nie widzieli go w takim stanie. Ma ciężki sapiący oddech, który sprawia wrażenie, że z trudem łapie już powietrze. Wygląda tak, jakby nie miał już siły na nic. Nie minęła chwila jak pojawiło się dwóch wojowników. To na pewno byli jedni z tych co przed chwilą przypuścili atak. Napadli oni na Kurai'a od tyłu i przycisnęli go do ziemi.
  • Ej Wy zostawcie GO!!!!! - Krzyknął Otachi.
W tym momencie reszta bohaterów wystrzeliła jak z procy, w kierunku wojowników. Nagle dziwni bandyci znikli wraz z Kurai'em.
  • NIEEEEEEEEEEE …. - krzyknęła Rina, która opadła na ziemie i cisnęła pięścią o podłoże.
  • Co to za jedni? Co my tu w ogóle robimy? - spytała Diuna z ciekawością i niedowierzaniem.
  • To długa historia – Odparł Hachi.
  • Kagomini, zawładnęła Wami i zmusiła do jakiegoś dziwnego rytuału. - rzekł Otachi
  • A Ci kolesie to kto? - dopytywała się Kiazu.
  • To Ohtar Gurth.- powiedział tajemniczy lecz znajomy głos.
  • Kto to powiedział? - spytała Diuna.
W tym momencie, przed nimi pojawiła się znajoma postać od której się to wszystko zaczęło. Boginka Miryoku, zaszczyciła ich swoją obecnością. Nasza paczka ucieszyła się na jej widok.
  • Witaj Miryoku, kim są Ci Ohtar Gurth? - spytała z szacunkiem Rina.
  • To doskonale wytrenowani skrytobójcy i płatni najemnicy. Pracują zwykle na usługach tego kto da więcej. Bez wahania wypełniają nawet najstraszliwsze rozkazy. Nie wiedzą co to litość i strach. Nie pochodzą z Tochi Neko. Nie zawsze zabijają. Wszystko zależy od osoby która aktualnie im płaci. - odparła Miryoku, swoim słodkim głosikiem.
  • Czyli pojmanie Kurai'a było ich zadaniem.- rzekła Rina.
  • To dlatego nie zwracali na Nas większej uwagi. Nie byliśmy celem ich misji więc nie byliśmy dla nich godni uwagi. - wydedukował Otachi.
  • Dokładnie tak, moi mali. - odpowiedziała Miryoku.
  • Gdzie go zabrali? - spytała znienacka Kiazu .
  • Pewnie do tego kto im zlecił to zadanie. - odparła spokojnie Boginka.
  • Zaraz chwila, coś mi tu nie gra -stwierdził Hachi. - Jak im się udało pojmać Kurai'a, przecież ten facet nie jest taki słaby, aby byle kto go mógł porwać.
  • Nie był w pełni sił … – wtrąciła się Rina.
  • Dziecko, masz racje to na pewno był jeden z czynników. Kurai nie odzyskał jeszcze wszystkich sił po swoich ostatnich walkach. Nie mądre stworzenie zużyło bardzo wielkie pokłady energii, broniąc się przed nieuniknionym. Ale to i tak byłoby za słabe aby powalić go na ziemie. Gdyby był w pełni sił, i wszystko byłoby dobrze to te łotrzyki nie dały bu mu rady. - odparła Kamisama Miryoku.
Po tych słowach, znikła równie tajemniczo jak się pojawiła. Za każdym razem jak się pojawia towarzyszy jej bardzo przyjazna atmosfera, pełna ciepła. Zrodziła jednak w sercach bohaterów swego rodzaju niepewność. Kurai nigdy nie należał do łatwych przeciwników, a skoro został pokonany, to oznacza, że albo tamci dwaj są silniejsi od niego, albo coś tu jest nie tak. W obydwu przypadkach trzeba się mieć na baczności. Bohaterowie mieli nie odparte wrażenie, że to wszystko to jakaś patowa sytuacja. Panowie nerwowo chodzili po okolicy kopiąc kamienie i wyżywając się na połamanych drzewach. Byli wściekli. Dziewczyny bardziej się zastanawiały nad tym co teraz zrobić. Siedziały z niecierpliwione na ziemi. Po głowach naszych bohaterów, krążyło tysiące myśli na sekundę. Musieli szybko coś wymyślić, ale mętlik w głowie, przysłaniał im racjonalne myślenie.
  • Zabrali go do tego kto ich wynajął.... kto by był na tyle szalony? … - zastanawiała się Diuna.
Zapadła cisza, przerywana jedynie przez lekki wiatr wiejący po polanie. Nagle wszystkich przeszyła pewna przeraźliwa myśl, kto może za tym wszystkim stać. Dostali nagłego olśnienia. Ciekawe czy trafnego?


************

Tymczasem w pałacu, wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Wszyscy oczekują, Ambasadora, siedząc jak na szpilkach. Królowa siedziała dumnie w sali tronowej w pięknej bogato zdobionej białej sukni. Jest ona bez ramiączek, i podkreśla figurę królowej. W części torsowej ma wyhaftowany kwiatowy motyw w kolorze piaskowego złota, mieniący się jak wspaniały piasek na czystej tropikalnej plaży. Dając tym samym wspaniały blask. Na biodrach znajduje się kremowa zapaska, z kwiatowym zapięciem na wysokości pępka. Zaraz za zapaską jej suknia stopniowo się rozszerzała i stawała się tym samym coraz luźniejsza, sięga aż do ziemi. Wyglądała w niej przepięknie. Włosy miała upięte w dostojnego koka, a jej berło było wspaniale wypolerowane. Siedzący obok król San nie ujmował jej blasku. Ma na sobie w miarę dopasowane do ciała białe spodnie, wspaniały gruby pas zdobiony identycznym motywem jak część torsowa u Królowej. Motyw roślinny jest koloru piaskowego złota a cały pas jest w kremowy. Do tego ma luźną koszulę z długim rękawem w kolorze białym, a na to wszystko ma zarzucony coś w rodzaju płaszcza bez rękawów, sięgającym prawie do ziemi. Ten płaszcz, kolorystycznie jest dokładnie taki sam jak pas Króla, z identycznymi zdobieniami.
Cała komnata była bardzo dobrze oświetlona. Dzięki temu biel ubrań pary królewskiej świeciła anielskim blaskiem. Jakby ktoś nie znał królowej, mógłby pomyśleć, że jest ona aniołem stąpającym po ziemi. Blaski bijący od nich dawał dużo wspaniałego ciepła i pokoju. To jest zupełnie inne oblicze królowej i jej męża.
Od wejścia, był rozwinięta wspaniały czerwony dywan, otoczony neczańską armią w ich wyjściowych mundurach. Amis i Moyoshi też tam byli. Cała armia, stojąca w sali, prezentuje się doskonale. Ich ciemne stroje wspaniale pasują do oblicza królewskiej pary jak i klimaty panującego w komnacie. Wszystko tworzy doskonałą,dostojną całość, pełną klasy.
Nagle, obok królowej pojawił się czarna postać, która wyszeptała jej coś na ucho. Królowa uśmiechnęła się i powiedziała:
  • Doskonale wszystko idzie po mojej myśli. Pamiętaliście o Kahm Meh-Nehl?
  • Tak Pani. - odparł chłodny, tajemniczy głos, bez żadnych emocji.
  • Wyśmienicie. - odpowiedziała Sansha i wybuchła złowrogim śmiechem – Buahahaha.


************

Po lesie rozchodzi się dziwne i głośne sapanie , miało się wrażenie, że zbliża się stado dużych, zmęczonych jakby psów. Ich sapanie przypomina jakby zbliżającą się z oddali starą lokomotywę. Z każdą chwilą, miało się wrażenie, że są coraz bliżej. A sapanie nie brzmiało bynajmniej przyjaźnie.
  • Nie no co tym razem? - powiedziała Diuna.
  • To sapanie nie wróży nic dobrego. - odparł Hachi.
  • Nie może być tak źle. To brzmi jak coś psowatego. – powiedziała z uśmiechem Rina.
  • A jeśli to inna bestia? - odparł z przerażeniem Otachi.
  • To trzeba będzie walczyć! - odpowiedziała z determinacją Kiazu.
Po chwili odgłosy były już bardzo blisko. Coraz bardziej dało się również usłyszeć niesamowity turkot łap po nawierzchni, łamane gałęzie potęgowały niepewność. Coś naprawdę dużego zbliżało się do naszych bohaterów w szybkim tempie.
Nagle ich oczom ukazały się pięć wielkich psów. Były bardzo kudłate z potężnymi łapami. Tak wielkich psów żadne z nich jeszcze nie widziało. Po dokładniejszym przyjrzeniu się kiedy podbiegły jeszcze bliżej, okazuje się, że te psy są wielkości koni. Robią naprawdę wielkie i oszałamiające wrażenie. Nagle psy się zatrzymały i okazało się, że jadą na nich jacyś ludzie. Czterej jeźdźcy byli w lśniących pełnych zbrojach, które wspaniale odbijały promienie słoneczne. Są tak wspaniale wypolerowane i zadbane, że praktycznie oślepiają swym blaskiem. Pośrodku nich jechał młodzieniec ubrany na biało, o bardzo jasnych włosach z czarnymi końcówkami, spiętych w kucyka. Ma niezwykle delikatną twarz, wręcz o kobiecej urodzie. Jego jasno brązowe oczy, wydawały się być bardzo przyjazne.
  • CO TO DO DIABŁA JEST!? - wrzasnął Hachi.
  • To tylko małe Inuma – odparł nieznajomy młodzieniec.
  • Acha to są małe? - spytała z ironią Diuna.
  • Tak, one mają jedynie dwa metry w kłębie,a dorastają nawet do 3.20m - odparła cierpliwie nieznana postać.
  • A co to oznacza że w kłębie mają tyle? - spytał z zaciekawieniem Otachi.
  • Wysokość w kłębie to pionowy rozmiar zwierzęcia czworonożnego liczony od poziomu ziemi do najwyższego punktu tułowia, położonego na szczycie łopatek. - odparła Rina. - Przepraszam... a tak właściwie kim jesteś?
Nieznajoma postać uśmiechnęła się przyjaźnie. Kiazu w tym samym czasie stała jak wryta. Była zauroczona, nieznajomym do tego stopnia, że nie była się w stanie ruszyć. Po chwili nieznajomy powiedział:
  • A właśnie gdzie moje maniery. Jestem Anki, miło mi was poznać.
W tym momencie Kiazu rzuciła mu się na szyje, mocno się przytuliła do niego, promiennie się uśmiechnęła i powiedziała:
  • Cześć przystojniaczku, ja jestem Kiazu.
  • A ja jestem Diuna, a ta druga dziewczyna to Rina. Kolega obok niej to Otachi a ten drugi to Hachi. - dopowiedziała Diuna z lekką niechęcią.
  • Hmm... Anki, Inuma są szybkie i wytrzymałe? - spytała Rina.
  • Tak, są bardzo szybkie,a ich wytrzymałość jest znana na całym wszechświecie. - powiedział z uśmiechem Anki.
  • Ej … Rina nie mamy czasu na pogaduszki nie pamiętasz? - skarcił Hachi.
  • Pamiętam o tym. - powiedziała Rina, dodając. - Anki czy mógłbyś nas podrzucić do neczańskiego pałacu?
  • W sumie to mi po drodze, podwiozę Was ale, pod jednym warunkiem. Opowiecie mi co się tutaj stało? Zgadzacie się? -powiedział Anki, dodając. - oczywiście już po drodze.
  • OK – odpowiedziała mu Diuna.
Wszyscy dosiedli Inuma. Na każdym psie siedziały już po dwie osoby. Ruszyli galopem do pałacu, a nasi bohaterowie zaczęli opowieść co się tu właściwie stało. Opowiadali pełni emocji, czasem przekrzykując się nawzajem. Anki z niebywałą cierpliwością słuchał bardzo uważnie, tego co mówią. Inuma gnały z niesamowitą szybkością, pomimo swej wielkiej masy rzeczywiście były szybkie. Po nie długiej chwili byli już pod pałacem, koło jakieś bocznego wejścia, a Anki powiedział z uśmiechem na ustach:
  • Jesteśmy Dziękuję Wam za tę wspaniałą opowieść, która umiliła mi podróż.
  • Spoko Anki, fajny z Ciebie kolo. - odparł Hachi.
  • Dzięki Stary za podwózkę. - dopowiedział Otachi.


************

  • Ambasador Ankara, powinien być tu lada chwila. To co, że Lhûg Nar nie wyszło, te głupki są teraz bardzo daleko stąd i nie mają szans tu dotrzeć przed Ambasadorem. - powiedziała Królowa w myślach z szyderczym uśmiechem na twarzy.
  • Kochanie, dawno nie widziałem Cię tak pewnej siebie. - powiedział bardzo miłym i ciepłym głosem Król San.
  • Wygraliśmy, to pewne! - oparła Królowa, po czym dodała. - Zaraz zgładzimy ostatni mrok i zyskamy potężnego sojusznika jakim jest planeta Iniveen, a dzięki temu nikt nam już nie podskoczy. HAHAHAHAHAHAHAHA.
  • Twój złowrogi śmiech Najdroższa przyprawia mnie o ciarki. - stwierdził San.
Powiedział to stosunkowo cicho. W sumie mało co jest w stanie zagłuszyć śmiech królowej, a był on tak straszny, że wszyscy woleli gdzieś uciec niż pozostać i tego słuchać. Niektórzy nawet twierdzili, że jest on tak straszny, że nawet sam lucyfer boi się tego śmiechu.
Nagle drzwi do sali tronowej zostały otworzone z wielkim hukiem. Automatycznie Sansha przestała się śmiać i nie mogła uwierzyć własnym oczom. W drzwiach stoją nasi bohaterowie, którzy dziarskim krokiem weszli do komnaty.
  • Wiemy, że to Ty porwałaś Kurai'a, więc teraz nam się nie wywiniesz. - powiedziała ze złością Kiazu.
  • GDZIE ON JEST? - po chwili ciszy wrzasnęli nasi bohaterowie.
Królowa, jest właśnie zdziwiona i bardzo zniesmaczona. O dziwo, Sansha powiedziała:
  • Straże! Wprowadzić więźnia...
Nie minęła chwila, a strażnicy wprowadzili do sali tronowej Kurai'a. Był bardzo spokojny. Strażnicy prowadzili go trzymając za barki. Mimo,że Kurai im się nie wyrywa, ani nic z tych rzeczy, to strażnicy szarpią go i strasznie nim pomiatają.
  • Kurai! - krzyknęła, z troską w głosie Rina.
Po czym chciała do niego podbiec, ale nagle coś przed nią eksplodowało. Okazało się, że to Sansha oddała strzał, ze swojego berła. Po chwili Królowa powiedziała:
  • Podejdziesz jeszcze na krok do niego to zginiesz.
  • Gdyby nie Kahm Meh-Nehl, to nie byłabyś taka odważna. - odpowiedział jej Kurai.
  • Co Ty mu zrobiłaś? - spytała ze zmartwieniem Rina
  • Ja? … Nic zupełnie nic – powiedziała ironicznie i złowrogo Królowa.
Nagle Diuna spytała:
  • Kahm Meh-Nehl? Co to takiego?
  • To między innymi kajdanki niwelujące czyjąś moc, a właściwie pochłaniają moc. Kiedy mając je na sobie próbujesz atakować, one się uaktywniają i pochłaniają każdą dawkę mocy. Osoba która je nosi, nie jest wstanie wykonać nawet najmniejszego ataku swoim żywiołem. Innymi słowy osoba staje się bezbronna. Odpowiednia ilość Kahm Meh-Nehl jest wstanie unieszkodliwić każdego, co prawda duża ich ilość powoduje również opadanie z sił fizycznych oraz witalnych, co daje powolną śmierć męczarniach – odparł tajemniczy ciepły i przyjazny głos zza pleców naszych bohaterów.
Wszystkie twarze zwróciły się, w kierunku drzwi. Ich oczom ukazała się postać ubrana na biało. Było widać, że to mężczyzna. Ma na twarzy białą maskę w czerwone pnącza kwiatów i otworami jedynie na oczy. Jest ona doskonale dopasowana do twarzy przybysza. Poza tym ma on długie jasne, rozpuszczone włosy z czarnymi końcówkami. Wygląda bardzo elegancko, poważnie i dostojnie zarazem. Po chwili Ryu powiedziała:

- Pani, Ankara ambasador z Iniveen, właśnie przybył.

Epizod 35



„Lhûg Nar”

Błąkanie się po labiryncie, mrocznych, brudnych i naszpikowanych pułapkami korytarzy nie należy do najprzyjemniejszych zajęć. Chłopcy znaleźli się w dość nie ciekawej sytuacji. Mając naprawdę nie za wiele czasu muszą dotrzeć do dziewczyn, które mogą mieć wielkie kłopoty.
Tymczasem w ciemnym lesie, znajdujemy palące się samotnie ognisko. Jego blask rozświetlał, wszystko wokół. Jego Blask dawał dużo ciepła. Ognisko to znajdowało się dokładnie w środku trójkąta, którego wierzchołkami były bardzo wysokie drzewa. Ich koron nie było widać z ziemi, gdyż wystawały One ponad połać lasu. Nagle po prawej stronie drzew z mroku wyłoniły się trzy postacie. Były to trzy dziewczyny ubrane w krótkie śnieżno biało bluzki, odkrywające ich brzuszki, krótkie spódniczki, takie przed kolana. Na nadgarstkach mają one niby bransoletki z apaszek.
Kiedy postacie wyłoniły się jeszcze bardziej z cienia, to okazało się, że te dziewczyny, są nam doskonale znane. Patrząc z góry, Kiazu stała na górnym wierzchołku trójkąta. Jego lewym wierzchołkiem była Diuna, A prawym Rina. W tym momencie można już było doskonale dostrzec kolor spódniczek jak i „bransoletek” dziewczyn. I tak kolejno u Kiazu były one czerwone, u Diuny zielone, a u Riny niebieskie.
Ich spojrzenia były puste, bez żadnego błysku światła, czy czegokolwiek wskazującego na fakt,że ich oczy by żyły. Spokojnie One jeszcze żyją. Kagomini zawładnęła ich umysłami i zrobiła z nich swoje posłuszne marionetki.
Po chwili po lewej stronie dziewczyn pojawiło się trzech przestraszonych mężczyzn, bez koszulek i z wiązanymi z tyłu rękoma. Dziewczyny wyglądały tak jakby doskonale wiedziały co maja robić.
Nagle dziewczyny położyły im na ramionach lewe ręce i zaczęły iść z nimi w kierunku ogniska. (robią to pod melodie Clamad – Nil Se Iha La). Zrobiły siedem kroków do przodu, następnie odwróciły ofiary przodem do siebie, położyły im obie ręce na ramionach i sprowadziły ich do klęczek. Następnie podczas chwilowego tańca polegającego na oplataniu głowy ofiary rękoma, tak aby nie ich nie dotknąć. Po chwili, szybkim i zręcznym ruchem lewej ręki zdjęły apaszki z prawych rąk i zawiązały przerażonym mężczyzną oczy. Następnie cofnęły się od nich tańcem, teraz są mniej więcej w odległości trzech kroków od ofiar. Chwilowy taniec w miejscu i ruszenie w lewą stronę, przechodząc o jedną ofiarę. Taniec, który wykonywały podczas cofania się jak i przejścia o jedną ofiarę w lewo, był bardzo płyny jak i swobodny. Dziewczyny były świetnie zgrane, doskonale wiedziały co mają robić, wszystko to co właśnie robiły wyglądało tak jakby ćwiczyły to od dobrych paru lat. Blask ognia jako jedyne oświetlające je światło, dodawał im bardzo wiele uroku jak i tajemniczości. Przestraszone ofiary widziały jedynie lekki zarys ich postaci. Z sekundy na sekundę ich serca biły coraz szybciej i czuli się coraz mniej pewnie. Nagle poczuli zimne, mokre łaskotanie na lewych ramionach. Takie dość mało przyjemne uczucie. Ich głowach kołatały się najmroczniejsze wizje tego co One z nimi robią w tym momencie. W rzeczywistości robiły malunki. Każda malowała farbą swój symbol. (Koło każdej ofiary buła miseczka z farbą w kolorze ubrania dziewczyny, która przyprowadzała ofiarę do ogniska, oraz pędzel o dość cienkiej końcówce.) Przy drugim przejściu było malowane prawie ramie mężczyzny. Kiedy nastąpiło ostanie przejście to każda dziewczyna znalazła się przed tą ofiarą od której zaczynała. Wtedy powstał malunek na brzuchu ofiary przedstawiający symbol dziewczyny przyprowadzającej ofiarę. Wyobraźcie sobie to przerażenie ofiar, które nie mają pojęcia co się z nimi dzieje, a ich adrenalina coraz bardziej się podnosi. Po ostatnim malunku dziewczyny cofają się od ofiar pól obrotem i bardzo lekkim i swobodnym tańcem robią całe koło w lewą stronę. Oddają tym samym swego rodzaju hołd wszystkim trzem ofiarom. Kiedy powrócą na swoje miejsca, to chwile jeszcze potańczą przed nimi. Następnie seksownym tanecznym krokiem ( wykonują w miarę drobne kroczki, pełne wspaniałego i płynnego ruchu biodrami), podeszły do ofiar i jednym szybkim ruchem zdjęły im opaski z oczu, które od razu rzuciły na ziemię. Cofnęły się tańcem na mniej więcej trzy kroki od ofiar i padły na kolana.

************

Tymczasem Panowie, nadal zmagają się z trudami podziemia. Mroczne podziemia nie były bardzo gościnne dla swoich gości. To jedno z najmniej gościnnych miejsc w pałacu. W końcu nie ma co się dziwić. Wybudowane zostały przez Królową Sunsha. Czyli jak na mroczne podziemia są stosunkowo bardzo młode.
  • Jak sądzicie ten rytuał jeszcze trwa? - Spytał Hachi.
  • Mam nadzieje, że tak bo straciłem zupełnie poczucie czasu – odparł Otachi.
  • A Ty Kurai jak myślisz? - rzekł Hachi.
  • A żyjesz? - odparł.
Hachi poklepał się po ciele, następnie dotknął klatki piersiowej w miejscu gdzie jest serce. Posłuchał przez chwilę jego bicia i stwierdził:
  • Wychodzi na to, że tak.
  • To rytuał jeszcze trwa – rzekł Kurai.
  • Optymistyczne nie powiem xD – odparł Hachi.
Po chwili maszerowania, panowie zauważyli, że robi się coraz ciemniej. Z kroku na krok ubywało pochodni. Szli tak do momentu gdy została już tylko jedna pochodnia. Doszli do granicy światła i zatrzymali się. Maszerowanie po ciemku w nieznanym, tajemniczym i mrocznym podziemiu nie jest dobrym pomysłem.
  • To co robimy Panowie? - rzekł Otachi.
Na to Hachi bez zawahania powiedział:
  • To proste idziemy dalej...
Mówiąc to zdobił kilka kroków do przodu. Kiedy przekroczył granice światła i cienia, coś zaczęło zgrzytać. Nagle ze ścian wyleciały włócznie. Część wyleciało z prawej, a cześć z lewej strony. Kurai złapał Hachiego za ramię i mocno pociągnął go do tyłu. Tuż przed nosem Hachiego przeleciały dwie strzały. Kiedy tylko Hachi wrócił do światła, to ostrzelanie się skończyło.
  • O kurcze tego się nie spodziewałem – stwierdził Hachi
W tym czasie Kurai machnął ręką na granicy światłocienia. Strzały znów wystrzeliły.
  • No to czas na dobrą obronę. - odparł Otachi.
  • Nie. - powiedział Kurai.
  • Dlaczego, przecież to parę marnych strzał, nie przebiją się przez naszą obronę. - odpowiedział mu Otachi.
  • Po wyjściu z tego labiryntu czeka nas jeszcze poważna walka, marnowanie energii to bardzo głupi pomysł. - odparł Kurai.
  • No w sumie to racja. - rzekł Otachi – To co robimy?
Otachi nie uzyskał, odpowiedzi na to pytanie. Zaczęło się wielkie rozglądanie się i szukanie wyjścia z sytuacji. Nagle Kurai wyjął pochodnie z uchwytu i ruszył do przodu. Nic się nie stało.
  • Hmmm … żadna strzała nie wystrzeliła. - stwierdził Otachi.
  • No to mamy rozwiązanie – powiedział Hachi z uśmiechem na ustach.
Kurai trzymał pochodnie wysoko aby dawała dużo światła. Dla bezpieczeństwa szli jednak w niewielkich odległościach od siebie. Bez problemu przeszli kilkanaście metrów. Nagle przed ich oczami pojawiło się światło padające z jakby z prawej strony. Dzieliło ich kilka metrów od niego.
Kiedy podeszli bliżej to się okazało, że znaleźli tunel, oświetlony tutel, a w nim schody na górę. Kurai poszedł przodem. Schody wydawały się nie mieć końca. Nagle usłyszeli huk. Potem kolejny i kolejny. Dźwięk dochodził zza nich. Odwrócili się więc i zobaczyli, iż schody za nimi się rozpadają w bardzo szybkim tempie. Nie zastanawiając się, czym prędzej pobiegli ku górze. Kurai gdzieś po drodze wyrzucił pochodnie. Im szybciej biegli tym bardziej im się wydawało, że schody się szybciej rozpadają.
  • Patrzcie schody się kończą – stwierdził Otachi.
Nagle wszyscy trzej wbiegli na gore. Tuż za Hachim spadł ostatni stopień. Otachi i Hachi lekko się zmęczyli tym biegiem. Po chwili, gdy ich oddechy się unormowały Hachi powiedział:
  • O matko xD … trening „Boginek” przy tym wysiada.
  • No – odparł Otachi..
Po chwili zauważyli na ścianie napis. „Witamy na trzecim piętrze piekła. Skoro jeszcze żyjesz, to najwyższa pora spisać testament.
  • Optymizm przede wszystkim – skwitował Kurai.


************


Rytuał „Lhûg Nar” nadal trwa. Kagomini zadbała o każdy najdrobniejszy szczegół rytuału. Zorganizowała nawet oprawę muzyczną, aby nadac większej wartości. (tańczą do melodii Clannad – Alasdair MacColla) Dziewczyny „leżą” w pokłonie. Kiedy się zaczynają słowa, podnoszą się szybkim ruchem. Pozostając nadal na kolanach, przekręcają górną część ciała raz w prawo a raz w lewo. Biodra pozostają cały czas w jednym miejscu. Przy skręcie ich ciała unoszą się, wypychając troszkę biodra ku przodowi. Kiedy ich ciała są proste robią opad pupą. Ręce przy skręcie, są przy twarzy. Jak zaczyna się refren to kiedy jest Chall eile to podnoszą ręce ku górze, a kiedy jest chall a ho ro robią ukłon ku przodowi. I tak przez całą piosenkę. Kiedy muzyka cichnie w trakcie to powracają do pozycji wyjściowej z tego układu. Światło ogniska doskonale podkreśla ich powabne kształty. Ich ofiary mają naprawę bardzo ciekawy widok. Ich rozpuszczone włosy,świetnie oddają klimat. Wyglądają bardzo majestatycznie pomimo tego,że tak naprawdę nie robią nic nadzwyczajnego. Ofiary o dziwo się uspokoiły, były zafascynowane patrząc na ten niezwykły widok. Dziewczyny tańczyły z wielką gracją, mając w sobie bardzo wiele pasji.

Nieopodal w cieniu stała Kagomini, obserwując bardzo uważnie cały rytuał. Panowanie nad trzema dziewczynami, żeby odtańczyły cały rytuał kosztuje ją sporo energii. Ale to opłacalny interes i demona doskonale o tym wie. Jest gotowa na wszystko, aby rytuał doszedł do końca.


************

  • Już nie daleko- stwierdził z radością Hachi
  • W sumie trochę za łatwo nam poszło – odparł Otachi.
W podziemiach panował pól mrok, pełen ciepła. Część pochodni nieopodal wejścia zgasła, być może się już wypaliła, a może zdmuchnął je orzeźwiający wiaterek, który dało się poczuć. Był bardzo przyjemny. I tak było widać wyjście, mieniące się w blasku ognia, który wydawał się tańczyć na skałach. Znikał, a następnie się pojawiał. Potem ciemność i blask pochodni zza pleców bohaterów. Fascynujące jak piękna i spontaniczna mogła być gra światła. Obserwując to, miało się wrażenie, że świat nie istnieje. Nic się nie liczy. Można „zapomnieć o Bożym świecie” rozkoszując się tańcem blasku ciepłego ognia. Chciało się tu zostać już na zawsze. Można powiedzieć, że dla nich to był koniec utrapienia. Hachi z Otachim rozkoszowali się tą błogością, tracąc przy tym czujność. Dla nich liczyło się już tylko to, że za parę metrów jest wyjście. Już za chwilę opuszczą mury tych niegościnnych podziemi. Jeszcze tylko kawałek i będzie po wszystkim. Jeszcze parę metrów i … W tym momencie, znienacka przed nimi pojawił się Hedertos, cień sługa Kagomini. (Ostatni „żywy” cień.) A cała magia prysła. To samo miejsce, tyle że z Cieniem, przerodziło się w niespokojne miejsce pełne mroku i grozy. Już nie było ukojenia, pojawił się ból i cierpienie. Wiatr wiał o wiele mocniej, nosząc ze sobą piach i drobne kamienie. Ogień już nie był taki spokojny, jego taniec nabrał złowieszczego tępa. Pojawiał się i znikał, tak jakby ktoś go gonił. Cały spokój odszedł.
  • Musiałeś wykrakać, Matole!- rzekł Hachi niezadowolonym głosem.
  • Ej, Ty wszystko popsułeś. - powiedział pretensjonalnie Otachi do Cienia.
Cień uśmiechnął się złowrogo. Powiało mrokiem i chłodem.
  • Witam, cała przyjemność po mojej stronie. - powiedział radośnie Cień, po czym stwierdził złośliwie - Kogo my tu mamy. Kurai jeszcze Ci mało, po ostatnim razie?
  • Tym razem nie jest sam – odparł Otachi.
  • Ha ha ha ha ha – roześmiał się Hedertos, a następnie powiedział - Dzieciaku to mnie rozbawiłeś, nie dość, że jestem dużo silniejszy od was, to jeszcze w lochach mam nad wami przewagę. Nigdy mnie nie pokonacie, a moja Pani dokończy rytuał. HA HA HA HA …
  • Jeżeli nie spróbujemy cię pokonać to nie dowiemy się na pewno, dlatego myślę, że warto spróbować – odparł Kurai i przyjął pozycję gotowości do walki.
Nagle stało się coś dziwnego w podziemnym korytarzu pojawiła się mgła, a powietrze jakby zamarło. Mgła zgęstniała, wydawało się jakby zmieniała swoją konsystencję w mleko. Ta gęsta mgła opada coraz niżej i niżej. Wkrótce zrobiło się zupełnie głucho. Widać już jedynie niewyraźne, blade zarysy postaci. Wraz z mglą przyszedł chłód, ale o dziwo powietrze orzeźwia tym swoim chłodem. Podczas oddechu czuć jak zimne powietrze przenika aż do płuc, schładzając je bezlitośnie. Często takie mgły bywają w górach, kiedy dochodzi do ochłodzenia się wilgotnego powietrza. Takie zjawisko nie powinno wystąpić w podziemnych lochach, a jednak. Ogień stał się nie widoczny. Miało się wrażenie jakby wszystkie pochodnie wewnątrz tunelu zgasły.
  • Co się dzieje? – spytał Hachi
  • W takim miejscu nie powinno być mgły – odparł Otachi.
  • To musi być jakaś dobra iluzja – rzekł Hachi.
  • Mylisz się drogi chłopcze – odparł chłodnym głosem Cień. - To nie iluzja, wszystko co tu jest, jest tak samo prawdziwe jak Ty.


************



Tymczasem w pałacu przygotowania do przyjazdu Ambasadora z Iniveen, były już zapięte na ostatni guzik. Wszyscy z niecierpliwością i w pełnej gotowości czekali na przyjazd tej ważnej osobistości. Królowa stała na balkonie, w północnej części pałacu. Patrzyła w niebo. Była ubrana w swoje najlepsze szaty, w ręku trzymała swoje berło. Wypolerowane i błyszczące jak nigdy dotąd. Czerwona róża w środku niego, nigdy nie wyglądała zacniej. A niby planety wokół niej nigdy nie świeciły wspanialszym blaskiem. Wspaniałe, każdy kto by się temu przyglądał, był by pod wielkim wrażeniem, tego niecodziennego widoku. Po chwili Berło rozbłysło, a róża zaczęła płonąć. Wyglądało to tak jakby słonce rozbłysło na nowo blaskiem w środku jakieś galaktyki. Berło to zawsze przypominało taką mała galaktykę z wyglądu, ale teraz wyglądało tak jakby ta mała galaktyka narodziła się na nowo. Przecudna błyskotka pełna czaru i uroku. Nie jedna kobieta, chciałaby chociaż potrzymać coś tak pięknego, a co dopiero mieć je na własność.
Nagle Królowa spojrzała na swoje wspaniałe berło. Po chwili powiedziała:
  • Lhûg Nar nadal trwa, oby się skończył przed przyjazdem Ambasadora. Dzięki temu, ugoszczę Ambasadora wspaniałym przedstawieniem, a Mrok zginie. HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA.




************

  • Ten Cień zaczyna mnie poważnie denerwować – powiedział Hachi.
  • Nasze ataki nie robią na nim wrażenia. Lenistwo nie wyszło nam na dobre - Odparł Otachi.
  • Moja kamienna osłona, niedługo zostanie przełamana- narzekał Hachi
  • Musimy coś szybko wymyślić, albo będzie już po nas – wtrącił Otachi.
Zaiste Panowie byli w dość nie ciekawej sytuacji, byli schowani za kamienna osłoną, na którą ciągle napierał Hedetos. Ataki Hachiego i Otachiego nie dawały żadnego rezultatu. Były jedynie dobrą osłoną przed atakami Cienia. Kurai do tej pory jedynie unikał ataków cienia. To było dość dziwne. Hachi i Otachi robili wszystko aby pokonać przeciwnika, przez to było już trochę zmęczeni, a Kurai nie robił nic. Wyglądało to tak jakby miał tę walkę w głębokim poważaniu. Nagle Kurai spytał:
  • Otachi, jesteś wstanie wytworzyć kule abyście się w niej obaj zmieścili i na tyle silną aby wytrzymała atak?
  • Myślę, że tak ale nie mam pojęcia jak by wzmocnić moją kulą aby mieć pewność – odparł Otachi. - A co? - spytał pośpiesznie.
  • Zaraz chwila – wtrącił się Hachi. - Do tej pory nic nie roiłeś i nadal masz zamiar nic nie robić!!
W tym momencie Hachi rzucił się z pięściami na Kurai'a. Ten się tylko uchylił od jego ciosu a następnie przyparł go do muru i powiedział:
  • Jeśli nie chcesz aby rytuał się skończył, to zawrzyj dziób, daj mi dokończyć i rób co mówię!
  • Niby po co?! - odpyskował Hachi.
  • Jeśli nie zrobisz tego co powiem, to zginiesz Ty, Twój jedyny Brat i Twoje trzy siostry. Wszystko co kochasz obróci się w pył. - odpowiedział spokojnie Kurai.
Hachi, przez chwilę popatrzył na Kurai'a. Coś w głębi jego serca mówiło mu, że to co mówi Kurai to prawda. Jeśli nic nie zrobią, wszystko co jest dla nich cenne zniknie z powierzchni ziemi. Uspokoił się, a Kurai go puścił. W tym momencie Hachi wyciągnął rękę do Kurai'a i powiedział:
  • Dobra to jaki masz plan?
Kurai, uścisnął mu dłoń i spytał się:
  • Jesteś wstanie otoczyć kulę Otachiego czymś w rodzaju okopu, będą w środku?
  • No to nie powinno być trudne – odparł Hachi.

Tymczasem, po drugiej stronie ziemnej tarczy Hedertos, denerwował się coraz bardziej.
  • Wy nędzne tchórze! Najpierw denerwujecie, a potem chowacie się jak te karaluchy po kątach, mi to na rękę cykory jedne! Wyłaźcie i walczcie jak mężczyźni!
Cień był tak mocno zdenerwowany, że nie zdawał już sobie sprawy z tego, że ta sytuacja w gruncie rzeczy działała na jego korzyść. Tak to jest kiedy nerwy biorą górę nad rozumem. Nagle ziemna ochrona rozpadła się w drobny mak. Rozpadając się wywołała strasznie dużo „dymu”. W rzeczywistości były to gęste tumany kurzu, które skutecznie ograniczyły pole widzenia. Nie minęła chwila, kiedy rozbłysły, niczym błyskawice rozświetlające zachmurzone burzowe niebo. Cień wydawał się być zszokowany. Nie minęła nawet chwila kiedy całe pomieszczenie rozbłysło jasnym biało-żółtym blaskiem. Miało się wrażenie, iż czas się zatrzymał w miejscu. Nagle blask przeciął piorun, niczym ostry, wielki miecz. Wyglądało to tak, jakby wielki olbrzym przeciął całą poświatę swoim wielkim dwuręcznym mieczem. Blask popękał tak jakby uderzone w niego bardzo wielką siłą. Cały ten „pokaz” trwał ułamki sekund.
  • AAAAaaaaaaaaaaaaaa …
W tym momencie tumany kurzu prawie opadły. Okazało się, że Kurai postawił wszystko na jedną kartę. To co się wydarzyło było bardzo silnym atakiem, wymierzonym w Hedertosa. Kiedy już cały kurz opadł okazało się, że ostatni cień Kagomini przestał właśnie istnieć. W miejscu gdzie stał nie pozostała po nim nawet kupka prochu. Po przeciwnej stronie była wielka kula otoczona głębokimi rowami w ziemi z wirującym wiatrem. Można powiedzieć, że to był taki domowy tor dla pioruna i bardzo skuteczna obrona przed atakiem naszego pioruna kulistego. Ziemia i powietrze doskonale okalają pioruny, gdyż piorun wnika w ziemię, i rozchodzi się, a powietrze stanowi dla niego barierę. Na pioruny Kurai'a to by raczej nie wystarczyło, dlatego Panowie dodatkowo schronili się w kuli stworzonej przez Otachiego. I dobrze,że to zrobili. Kiedy zrobiło się zupełnie spokojnie cała obrona znikła, a Hahi powiedział:
  • No jestem pod wrażeniem, nie sądziłem że to się powiedzie.
  • Kurai jak Ci się udało wywołać tak potężny atak, nie będąc w pełni sił? - zapytał Otachi.
  • Nie czas na pogaduszki, rytuał może się niebawem skończyć – odparł Kurai, po czym pobiegł w kierunku wyjścia.
Pozostali panowie popatrzyli na siebie i pobiegli czym prędzej za nim. Kiedy tylko wybiegli z lochów ich oczom ukazał się wielki, ciemny, gęsty i mroczny las. Było w nim tak ciemno jakby była już głęboka bezgwiezdna noc, ciemna jakby ktoś na niebo wylał cały kałamarz atramentu. Po prawej stronie od wyjścia z jaskini, dało się zobaczyć mieniące się światło, nie było ono wystarczająco mocne, by oświetlić ciemne konary przy bohaterach. Iskrzyło się jedynie w oddali zabarwiając mgłę na kolor zimnego złota. Miało się wrażenie, że las jest nadal częścią jakieś wielkiej jaskini, a konary drzew były jedynie podporami podtrzymującymi strop.
Z tamtego kierunku było słychać również muzyką, (Clannad - A Mhuirnin O) niesioną przez echo. Czasem miało się wrażenie, że otacza ona ich ze wszystkich stron. Ta muzyka była dobrym znakiem, rytuał Lhûg Nar jeszcze trwał.
  • Co to muzyka w lesie? - zdziwił się Otachi.
  • To część rytuału Lhûg Nar – odparł Kurai.
  • A to luz, nie ma co się spieszyć – rzekł z radością Hachi.
Kurai wsłuchał się w muzykę, po chwili stwierdził:
  • Mylisz się rytuał już się kończy. Musimy się bardzo spieszyć!
Po tych słowach wystrzelił jak z procy w kierunku blasku. Pozostali bohaterowie bez zawahania ruszyli za nim. Muzyka jeszcze trwała, ale nie ubłaganie leciała dalej, a wraz z nią był nie lada wyścig z czasem. Muzyka którą słyszeli była ostatnią, którą chcieliby usłyszeć. Razem z tą muzyką praktycznie kończy się rytuał. Im byli bliżej źródła światła tym mieli wrażenie, iż szybciej biegną. Po chwili ich oczom ukazało się ognisko, pełne blasku i namiętności. Sprawiało ono wrażenie, że żyje własnym życiem i jest tak silne i potężne, iż nie da go się zgasić. Na pierwszy rzut oka to było samotne ognisko w lesie. Kiedy podbiegli jeszcze bliżej to zobaczyli trzech związanych mężczyzn, którzy z jednej strony sprawiali wrażenie sparaliżowanych strachem, a z drugiej zafascynowanych tym co się dzieje. W odległości około 5-6 kroków przed nimi znajdowały się dziewczyny. Poruszały one faliście i seksownie biodrami. Widziane w tym pół mroku wyglądały bardzo tajemniczo i podniecająco.
(Bhfearr i bhfad a bheith cinnte do
Níor ghlac sé i bhfad gur bhris sé mo chroí sa
A leoga ní seo mo scéilín ó
(A mhuirnín ó an dtiocfaidh tú na bhaile
A mhuirnín ó an dtiocfaidh tú liom
A mhuirnín ó an dtiocfaidh tú na bhaile
A mhuirnín ó x5)
W tym momencie nasze bohaterki wyjęły sztylety zza pasków sztylety. Wspaniale odbijały one blask z ogniska. Były doskonałym dopełnieniem widzianego obrazu. Sprawiały wrażenie takich złoto miedzianych blaszek, doskonale współgrających z blaskiem ognia. Ruszyły ruszając biodrami ku ofiarom. Zbliżały się do nich w rytm muzyki.
  • Hahahaha już prawie koniec jeszcze chwila i będzie koniec – mówiła pełna radości Kagomini.
Nagle demonie zrobiło się ciemno przed oczami. Po chwili wszystko zaczęło wirować. Kagomini poczuła się jak we wnętrzu pralki podczas wirowania. Okazuje się, że Otachi zamkną ją w wielkiej kuli, w której wywołał tornado. Dołączył się do tego Hachi i wypchał kulę Otachiego piachem. Dziewczyny przystawiły ofiarom sztylety to gardeł. Nastała chwila niepewności. Jeśli, nasze bohaterki chociaż drasną swoje ofiary, to rytuał będzie zakończony. Chłopcy wzmocnili atak.
Demona nie dość, że zmagała się z tornadem, to jeszcze co chwile trafiała na piasek i kamienie, które raniły jej ciało, oraz jej bezcenne lustro zawieszone na szyi. Po niedługim czasie lustro rozbiło się w drobny mak. Dało się usłyszeć brzdęk pękającego szkła,oraz przeraźliwy i przeszywający krzyk, a muzyka ucichła. Wszystko w około zamarło. Przeszywająca cisza, ta niepewność. Ta ciężka atmosfera praktycznie zmroziła krew w żyłach bohaterów. Nagle wszystkie trzy sztylety znikły, a dziewczyny bezwładnie poleciały na ziemie. W tym momencie nie wiadomo skąd pojawił się Kurai, który złapał Rinę i położył ją na ziemi, to samo zrobił z Kiazu i Diuną. Kiedy wszystkie już leżały na ziemi, do ogniska dobiegli pozostali panowie. Podnieśli sztylety i uważnie je obejrzeli.
  • Czysty -krzyknął Hachi
  • Mój też – stwierdził Otachi.
  • Wszystkie są czyste, rytuał został w porę przerwany - stwierdził z ulgą Kurai.
Po chwili przecięli więzy krępująca ofiary. Wszystkie trzy niedoszłe ofiary nieprzytomnie opadły na ziemie.

  • Uffff … udało nam się – powiedział z wielką radością Otachi.
  • No … - skwitował równie szczęśliwy Hachi.